dzisiaj restauracja zamkniĘta ! przepraszamy ! a my dzisiaj pracujemy w terenie spŁyw firmowy firmy poltarex motywem przewodnim jest oczywiŚcie
A A A Drodzy Rodzice, Opiekunowie W tym trudnym czasie rytm dnia całej rodziny uległ zmianie. Szczególnie dotyka to dzieci, które są pozbawione niezbędnej ilości ruchu i wrażeń sensorycznych. Jeśli chcielibyście porozmawiać, to zapraszam do kontaktu telefonicznego pod numerem 503-026-815 w godzinach 11 – 13 lub mailowego na adres magdawalicka@ Serdecznie pozdrawiamMagda Jankowska Poniedziałek Witajcie Zające, Koty i Lisy! „Ruch to zdrowie”- zapraszam do ćwiczeń ogólnorozwojowych z plastikową butelką: unieście butelkę do góry, ręce wyprostowane, kołyszcie się na boki; przeskakujcie przez butelkę w przód i w tył; leżcie przodem (na brzuchu), nogi wyprostowane, butelkę trzymajcie oburącz, podnoście głowę i ręce (nadal trzymając butelkę); wyciszenie – połóżcie się na butelce (butelka znajduje się pod plecami) i turlajcie się wolno w przód i w tył. „Piankolina” – zapraszam do zabawy kolejną masą plastyczną. Przepis na piankolinę: 1 kg mąki ziemniaczanej, jedno opakowanie pianki do golenia odrobina płynu do mycia naczyń najlepiej białego lub bezbarwnego. W dużej wysokiej misce lub kuwecie połączcie wszystkie składniki. Już samo wyciskanie pianki, obserwowanie jak rośnie, mieszanie jej z mąką jest bardzo przyjemne. Aby zmienić jej kolor możecie dodać barwniki spożywcze i nawet piankoliny możecie tworzyć rozmaite babki, budowle, zakopywać skarby, bawić się w niej autkami czy ludzikami, odciskać dłonie oraz rysować za pomocą wykałaczki. „Zagadki” – zapraszam do zabawy w zgadywanie Waszym zadaniem jest nazwanie przedmiotu, który spełnia podaną cechę. Co może być kwaśne? Co może być głośne? Co może być czerwone? Co może być wolne? Co może być ciche? Co może być lekkie? Co może być pachnące? Co może być ładne? Co może być niebieskie? Co może być miękkie? Co może być słone? Co może być słodkie? Co może być szybkie? Co może być małe? Co może być szorstkie? Miłej zabawy :)Pani Magda Poniedziałek Kochane Dzieciaki! Za oknem wspaniała pogoda. Aż żal siedzieć w domu. Dlatego mam dla Was wspaniały zestaw ćwiczeń, z którego możecie wybierać to, co Wam sprawia największą przyjemność i satysfakcję. Każdą wolną chwilę spędzajcie na świeżym powietrzu. A co tam robić?Możecie jeździć na rowerze, na hulajnodze, na na skakance, grać w gumę czy w spacerować, wspinać się na drzewa :)Podlewać rośliny, bawić się w piasku, zbierać kamyki, oglądać ptaki, motyle, na bosaka po trawie, po piasku, po kredą po najważniejsze! Huśtać się na huśtawkach i kręcić na karuzelach! A kiedy już wrócicie do domu pamiętajcie o kąpieli. Wspaniałych zabaw :)Pani Magda Poniedziałek Dzień dobry :) „Zabawa w dyrygenta” – odtwarzanie rytmu. Pobawcie się z domownikiem w wyklaskiwanie rytmu. Każda okazja jest dobra na taką zabawę: podróż tramwajem, czekanie w kolejce czy niedzielny piknik na trawie. Pamiętajcie że uderzać można nie tylko w dłonie, ale również w kolana, ramiona, głowę -wtedy będzie jeszcze ciekawiej :) „Jedziemy na wycieczkę” to zabawa w zapamiętywanie kolejności słów. Zaczynamy mówiąc „Jedziemy na wycieczkę i zabieramy…”Wymyślamy i wymieniamy na zmianę z rodzicem rzeczy, jakie zabieramy na wycieczkę powtarzając przy tym już te wcześniej przykład:Rodzic „Jedziemy na wycieczkę i zabieramy plecak.”Dziecko „Jedziemy na wycieczkę i zabieramy plecak i namiot.”Rodzic „Jedziemy na wycieczkę i zabieramy plecak, namiot i piłkę.”Dziecko „Jedziemy na wycieczkę i zabieramy plecak, namiot, piłkę i koc.” „Mój rysunek” – proponuję dziś rysowanie na dużych arkuszach papieru, im większe, tym lepiej. Temat pracy i technikę wykonania pozostawiam Waszej wyobraźni. Jestem bardzo ciekawa jakie dzieła stworzycie :) Miłej zabawy :)Pani Magda Poniedziałek Kochane dzieci! Dzisiaj Wasze Święto! Rośnijcie duże :)Niestety nie możemy się zobaczyć.. Mam dla Was niespodziankę. – przedstawienie Teatru Baj pt. „Ja, Maluch i morze.” Będzie tam coś o lecie, wakacyjnych podróżach i przygodach. Będzie dostępne na stronie Teatru Baj 1 czerwca w godzinach 10:00-12: je obejrzeć kliknijcie w link Spektakl „Ja, Maluch i morze” w reż. Marka Zakosteleckyego online ,,Zgaduj – zgadula” – zapraszam do gry w parach. Do gry potrzebne będą małe przedmioty (monety, guziki, kamyki lub inne przedmioty, które przy potrząsaniu powodują hałas – razem ok. 10 sztuk). Zaczyna młodszy uczestnik zabawy. Trzyma w dłoniach kilka przedmiotów, potrząsa nimi i mówi: ,,Zgadnij, ile ich mam?” Po każdej zgadywance przeliczcie przedmioty. Gracie na zmianę. „Palcem po plecach” – do tej zabawy koniecznie zaproście domownika i poproście go, aby usiadł do Was tyłem, a następnie narysujcie palcem tajemniczą wiadomość na jego plecach. Ćwiczenie to będzie wymagało od niego ogromnego skupienia. Nie zaczynajcie więc od skomplikowanych rysunków. Oczywiście wymieńcie się rolami i zgadujcie na zmianę odczytywane z pleców wiadomości. Miłego dnia :)Pani Magda Poniedziałek Dzień dobry :) „Bańki mydlane” – zapraszam do zabawy! Można przygotować ją w wersji mini – przygotowując miskę z wodą, w której możecie zanurzyć ręce lub w wersji maxi – bawiąc się w wannie Do wypełnionego pianą naczynia wrzucamy kolorowe piłeczki albo plastikowe zakrętki od butelek. Twoim zadaniem będzie odnalezienie ich i wyłowienie ręką, łyżką lub sitkiem. Zabawę w wannie można połączyć z łapaniem puszczanych przez rodziców baniek. „Figurki z masy solnej”- po raz kolejny chcę zaproponować zabawę masą plastyczną. Do przygotowania masy solnej potrzebujemy:– 2 szklanki mąki,– 2 szklanki soli,– woda – tylko tyle, żeby uzyskać pożądaną składników sypkich dodajemy powoli wodę i zagniatamy, aż całość się połączy. Oczywiście na początek można zrobić mniejszą lub większą ilość. A teraz już można się bawić :) Możecie lepić płaskie lub przestrzenne figurki. Do zabawy może też wykorzystać foremki do ciastek. Kiedy gotowe figurki wyschną (zazwyczaj trzeba dać im dzień na stwardnienie), można je pomalować. „Zabawa symetryczna” – aby ją rozpocząć potrzebujemy ulubione przedmioty i zabawki ale takie, które macie w domu w parach (po 2 szt np. łyżeczki, klocki, autka itp.). Na środku kartki lub stołu wyznaczamy za pomocą taśmy lub sznurka granicę. Zabawa polega na układaniu przedmiotów wzdłuż osi symetrii lub inaczej w odbiciu lustrzanym. Możecie zacząć od układania początkowo po 3-4 przedmioty i odtwarzania tego samego wzoru z drugiej strony. Potem możecie zwiększyć liczbę przedmiotów lub wykorzystać do zabawy kolorowe figury geometryczne, np. wycięte z kolorowego papieru. Miłej zabawy :)Pani Magda Poniedziałek Witajcie Przedszkolaki :) „Co zmieniło się w pokoju?”- z początkiem tygodnia zapraszam do zabawy na spostrzegawczość. Koniecznie zaproś do niej domownika. Wspólnie wybierzcie jedno z pomieszczeń w domu. Jedna osoba ma zasłonić oczy i poczekać, aż druga przestawi lub schowa jakąś rzecz. Można zacząć od większej i stopniowo wybierać mniejsze. Zadanie polega na odgadnięciu czego brakuje lub co zmieniło się w pokoju. Ciekawe ile czasu zajmuje Wam rozwiązanie takiej zagadki? A teraz zamieńcie się rolami. Zabawę można kontynuować :) „Flubber Soap czyli masa mydlana” – dla wszystkich, którzy uwielbiają wszelakie masy plastyczne, a szczególnie takie, które można zgniatać, rozciągać i z nich lepić! I właśnie taką maź proponuję Wam dziś stworzyć. Przepis jest tak bardzo prosty. Potrzeba tylko dwóch składników: mąki ziemniaczanej i mydła w płynie lub szamponu. Dla uatrakcyjnienia zabawy można również dodać barwniki spożywcze. Masę można wyrabiać w misce lub w plastikowym pojemniku. Proporcje dobieracie sami, masa ma być rozciągliwa i nie może przyklejać się do rąk. Teraz już czas na zabawę :) A na koniec, zamiast wyrzucać flubbera możecie go użyć do mycia rąk! „Dokończ rysunek”- do zabawy potrzebne będą kartki i … kredki, ołówki, flamastry lub farby – sami zdecydujcie. Zaproście do zabawy domownika lub kilku, im więcej osób tym weselej i ciekawiej. Zacznij rysować, a potem podaj kartkę osobie, która siedzi najbliżej Ciebie, aby domalowała jakiś element i podała kartkę następnej osobie. Po kawałeczku stworzycie wspólnie ciekawe dzieło. Następny rysunek może zacząć inna osoba. Możecie też zmienić rozmiar kartki lub wybrać inne kolory farb lub kredek. Na zakończenie warto wspólnie posprzątać po pracy i do zrobić wystawę wspólnych rysunków. Miłej zabawy :) Pani Magda Poniedziałek Hej, hej Dzieciaki :) „Robimy slime” – dzisiaj zaproponuję Wam zrobienie własnego glutka, pozbawionego detergentów. Oto przepis: szklanka mąki pszennej szklanka mąki ziemniaczanej ¾ szklanki oleju ½ szklanki wody barwnik spożywczy (opcjonalnie) brokat (opcjonalnie) Wszystkie składniki przekładamy do miski i mieszamy. Powstałą masę wyrabiamy rękami do uzyskania pożądanej konsystencji. Jeśli slime jest zbyt twardy, można dodać kilka łyżek oleju. A jeśli zbyt miękki to kilka łyżek mąki ziemniaczanej. Zapraszam do zabawy paluszkowej „Pieski.” Wszystkie pieski spały (zaciśnięta dłoń).Pierwszy obudził się ten mały (otwieramy mały palec).Mały obudził średniego,Który spał obok niego (otwieramy drugi palec).Gdy średni już nie spał,To duży też przestał (otwieramy trzeci palec).Trzy pieski się bawiły,Czwartego obudziły (otwieramy czwarty palec).Cztery pieski szczekały,Piątemu spać nie dały (otwieramy kciuk i machamy całą dłonią). Jeśli spodobała Ci się zabawa, zachęcam do powtarzania wierszyka wraz z pokazywaniem i nauczenia się tekstu na pamięć. „Oto ja” –stwórzcie rysunek swojej postaci w rozmiarze naturalnym. Do tego potrzebne nam będą: kredki lub flamastry duży arkusz szarego papieru podłoga :) pomoc domownika :) Połóż papier na podłodze i połóż się na nim na plecach. Teraz poproś domownika, aby odrysował flamastrem Twój kontur ciała. Ciekawe rozpoznasz siebie na papierze? Twoim zadaniem będzie narysowanie własnej twarzy i włosów oraz ulubionego stroju. To bardzo duża praca, którą możesz podzielić na kilka dni. Po ozdobieniu swojej postaci, możesz wyciąć ją rysunki warto powtarzać co roku i razem z bliskimi porównywać je. Miłej zabawy :) Pani Magda Poniedziałek Hej, hej Dzieciaki :) Dzisiaj zapraszam Was do zabaw: „Pranie i sprzątanie”- weźcie czynny udział w życiu swojej rodziny. Włączcie się do pomocy w codziennych porządkach, na miarę swoich możliwości. Możecie pomóc rodzicom zrobić pranie; włożyć swoje brudne ubrania do pralki, nasypać proszek, a nawet według instrukcji rodzica ustawić program pralki. Po skończeniu prania wyjąć i powiesić ubrania. Możecie również odkurzyć część swojego domu , powycierać kurze lub brać udział w wyjmowaniu zakupów. Ciekawe co przyniesie Wam najwięcej radości. „Guziki, suwaki i sznurowadła” – wspólnie spędzany czas to świetna okazja powtórzenia sobie czynności takich jak zapinanie guzików, zasuwanie suwaka czy wiązanie sznurowadeł. Może jedne są dla Was dziecinnie proste, a inne wymagają powtórzenia. Pamiętajcie! Samodzielni mają łatwiej :) „Gimnastyka razem z mamą”- zaproście dziś do ćwiczeń swoje mamy: rysujcie symetryczne koła łokciami, dłońmi, kciukami, poruszajcie prawymi, a później lewymi częściami ciała, dotykajcie na zmianę prawą ręką lewego kolana i lewą ręką prawego kolana, skaczcie jak pajacyk, przeskakujcie z nogi na nogę zgodnie z rytmem muzyki, przytulcie się do siebie. Miłej zabawy Pani Magda Poniedziałek Witajcie Koty, Zające i Lisy :) „Nasz namiot” – dzisiaj proponuję Wam zbudowanie z koców, poduszek i krzeseł namiotu lub domku. Może przyda się krzesło albo stół? W nowym „pomieszczeniu” można spędzić czas na czytaniu książek, wspólnej zabawie czy opowiadaniu sobie niesamowitych historii. Czy w namiocie przyda się latarka? „Tajemnicza droga” – ta zabawa wymaga udania się do kuchni i znalezienia w niej różnych nasion; takich jak groch, fasola, soczewica, ciecierzyca. Wybierzcie jedno lub dwa z nich. W pokoju narysujcie na kartce linię – szlak turystyczny albo autostradę i ułóżcie na niej nasiona. A jeśli wolicie zmienić kształt drogi – nic prostszego. Na drugiej kartce narysujcie kolejną linię i ułóżcie na niej nasiona. Czy będzie to samotna droga? Czy też przetnie się z innymi? Możecie też z nasion układać różne wzory i obrazki. „Wspólne gotowanie” – to zabawa dla wszystkich łakomczuchów :) Razem z rodziną zaplanujcie menu na dzisiejszy obiad lub kolację i wspólnie przygotujcie jedzenie. Może obierzecie warzywa? Pokroicie pomidory? Pamiętajcie, aby każdy miał udział w tym zadaniu. Ciekawe kto w Twoim domu nakryje do stołu? Smacznego :) Miłej zabawy :) Pani Magda Poniedziałek Dzień dobry Zające, Lisy i Koty „Czarodziejski worek” do worka włóżcie 5 różnych przedmiotów różniących się wielkością i i fakturą (może być z plastiku, drewna, metalu, papieru lub sznurka) i kształtem. Koniecznie zaproście do zabawy domowników. Szukajcie kolejno przedmiotów posługując tylko się zmysłem dotyku tzn. bez podglądania :) „Sensoryczna tablica” do jej przygotowania potrzebujecie tacy (im większa, tym lepsza zabawa) i czegoś sypkiego; kaszy manny, mąki lub cukru. Wystarczy wysypać trochę sypkiego materiału na tacę, ale nie za dużo i gotowe. Teraz można rysować obrazki, koła, litery, cyfry. „Zabawa w przepychanie i siłowanie się” na początek poszukajcie domownika chętnego do zabawy. W parze usiądźcie na podłodze zetknijcie się plecami i próbujcie przesunąć drugą osobę. Możecie też spróbować siłować się siedząc naprzeciwko siebie stykając się dłońmi lub stopami. Miłej zabawy :) Pani Magda Wtorek Zapraszam Was do nietypowej gimnastyki: Turlaj się po podłodze z nogami wyprostowanymi i rękami ułożonymi wzdłuż ciała, tyle czasu, ile potrzebujesz :) Podskakuj obunóż na podłodze w przód i w tył, na boki, wskakuj obunóż na złożony na podłodze koc i wyskakuj z niego. Skacz jak pajacyk. Połóż się na podłodze z zamkniętymi oczami i policz do 15. Usiądź na podłodze i skup się na swoim oddechu. Policz 6 wydechów. Zabawa w lustro – do zabawy zaproś domownika. Wyobraźcie sobie, że jedna osoba zamienia się w lustrzane odbicie. Druga osoba porusza się (może też robić śmieszne miny), a pierwsza naśladuje ją tak szybko, jak potrafi. Potem możecie zamienić się rolami. „Kolorowe ślady” – spróbujcie pomalować farbą dłonie lub stopy i odbijcie je na kartce papieru. Zastanówcie się co te ślady przypominają i domalujcie brakujące elementy. Koniecznie zróbcie zdjęcia swoim malunkom, bardzo chcę je zobaczyć :) Miłej zabawy :)Pani Magda Poniedziałek Witajcie Dzieciaki, Lisy, Koty i Zające :) Dziś zaproszę Was do śmiesznej zabawy z całą rodziną. Nadmuchajcie balonik i odbijajcie go do siebie w nietypowy sposób: możecie wcześniej ustalić, że używacie do tego pięści, głowy, łokci albo nosów. „Kto szybciej potrafi?” – konkurs w nazywanie i dotykanie określonych części w obrębie własnego ciała i twarzy. Jedna osoba podaje instrukcję (może też ułatwić pokazując) np. pomasuj prawą ręką prawe kolano, poklep się prawą ręką po brzuchu, dotknij lewym palcem wskazującym w pracy łokieć. Druga osoba ma wykonać zadanie. Aby utrudnić możecie wcześniej ustalić czy dotykacie otwartą czy zaciśniętą dłonią, czy klepiecie, uciskacie czy masujecie. Ciekawe kto szybciej wykona zadania J, a kto popełni więcej błędów. „Robot” – kolejna zabawa polega na sterowaniu robotem. Jedna osoba zamienia się w robota, a druga w jego inżyniera. Robot czeka na instrukcje. Natomiast inżynier chce, aby robot przeszedł określoną trasę i w tym celu może wydawać polecenia dotyczące ilości kroków i ich kierunku. Miłej zabawy:) Pani Magda Poniedziałek Zobaczcie jakie w tym tygodniu czekają na Was propozycje zabaw :) Czy brakuje Wam zabawy w piaskownicy?Mimo, że siedzimy w domu, to od dziś zabawa piaskiem to nie problem. Do zrobienia własnego piasku kinetycznego potrzebujemy: – mąki kukurydzianej lub ziemniaczanej (tyle, ile chcecie mieć piasku),– oleju spożywczego,-dużej miski lub mąki stopniowo dodajemy olej. Mieszamy do uzyskania odpowiedniej konsystencji. Pamiętajcie, żeby wlewać olej w małych ilościach! Dzisiaj czas na wyjątkowe sprzątanie. Porozrzucajcie po pokoju swoje skarpetki i przenoście je w określone miejsce palcami stóp lub na podbiciu stopy. Do zabawy zaproście domowników. Ciekawe kto potrafi złapać skarpetkę palcami stóp? Kolorowe piłki. Poszukajcie w domu papieru o różnej fakturze (kolorowe kartki, gazeta, papier śniadaniowy, folia aluminiowa, bibuła). Mocno zgniećcie je, aby swoim kształtem przypominały piłki. Teraz możecie urządzić konkurs rzucania do celu. Przygotujcie pojemnik, tabelę, gdzie można zapisać punktację i koniecznie zaproście zawodników :) Miłej zabawy Pani Magda Środa Hej Dzieciaki! Wesoło jest ćwiczyć razem, a teraz macie okazję ćwiczyć razem z rodzicami. Mam dla Was propozycje zabaw domowych: Zagadki węchowe. Poproście rodziców o przyprawy i razem odgadujcie ich nazwy po zapachu. Które są dla Was przyjemne? Czy dorośli lubią te same? Wykonujcie razem z rodzicami czynności domowe, tj., wieszanie prania, segregowanie ubrań i ich składanie, dobieranie skarpetek w pary. Może macie w domu spinacze? Pochwalcie się jak szybko potraficie je przypiąć! Ciekawe kto znajdzie więcej par skarpetek J Razem z rodzicami posłuchajcie bajkowych słuchowisk i pobawcie się w zgadywanki. Pytania mogą być proste, na które można odpowiedzieć tak lub nie, bądź bardziej złożone. Pamiętajcie o pytaniach pułapkach, nie dotyczących bajki :) Kolejne zabawy już w poniedziałek. Miłej zabawy :) Pani Magda Serwis nie zbiera w sposób automatyczny żadnych informacji, z wyjątkiem informacji zawartych w plikach cookies. Pliki cookies (tzw. „ciasteczka") stanowią dane informatyczne, w szczególności pliki tekstowe, które przechowywane są w urządzeniu końcowym Użytkownika Serwisu i przeznaczone są do korzystania ze stron internetowych
Jak przekonać mamę żeby pozwoliła mi jutro nie iść do szkoły ? 2010-05-16 22:21:34; Jak przekonać mamę, aby pozwoliła mi iść z psem na spacer ? 2011-04-09 23:35:40; Jak przekonać mamę, żebym mogła chodzić do przyjaciółki na noc? 2011-01-28 21:07:53; jak przekonac mamę, żeby iść do przyjaciółki na noc? 2011-01-27 18:12:52
-Kochanie - usłyszałam cichy głos, wybudzający mnie ze snu. Po chwili zorientowałam się, że to głos mojej mamy i otworzyłam oczy. - Dzień dobry Emma, musisz wstawać - zachichotała cicho - pamiętasz, że jedziemy dziś kupić domu? -Już wstaje - zaczęłam się przeciągać. Poleżałam jeszcze przez parę minut i zmuszona byłam wstać. Prysznic oczywiście zadziałał na mnie pobudzająco. W samym ręczniku i mokrych włosach, ruszyłam w stronę sypialni. Gdy mijałam ciocie Joy, ta się śmiała, zapewne z mojego wyglądu. Uśmiechnęłam się szczerze do niej i wskoczyłam do pokoju zamykając drzwi za sobą. Podeszłam do szafy i wybrałam białą koszule, a do niej wzorzystą, ołówkową spódnicę i czarne szpilki. Lubie, a nawet uwielbiam ubierać się na elegancko, ponieważ moim zdaniem kobieta powinna taka być, elegancka i z kulturą. Rozpuściłam włosy, żeby mogły szybciej wyschnąć i udałam się do kuchni na śniadanie. -Ale coś pięknie pachnie - pochwaliłam mamę, gdy tylko weszłam i poczułam zapach jajecznicy. -Smacznego - powiedziała i postawiła przede mną talerz z jedzeniem. Wszystko oczywiście zjadłam, mama była wyśmienitą kucharką. -Za bardzo mnie rozpieszczacie. Robicie śniadania, obiady i kolacje, sprzątacie, chodzicie na zakupy. Jak się do tego przyzwyczaję to jak potem dam radę sama?- zaczęłam się lekko śmiać. -Nie przesadzaj córcia - powiedziała Joy. -Nie przesadzam. Dziś zabieram was na obiad do jakiejś restauracji, wieczorem ja wam robię kolacje i nie ma żadnych sprzeciwów - wstałam od stołu i odłożyłam talerz do zlewu. -To może zaprosisz i Justina? - zapytała ciocia ze znaczącym uśmieszkiem. -Justin pracuje ciociu. -No to na kolacje - naciskała. -To chyba nie jest dobry pomysł. Nie chcę go tak męczyć, wczoraj się widzieliśmy. Jeszcze trochę i będzie miał mnie dość. -Dobrze już się nie wtrącam - pocałowała mnie lekko w policzek i poszła w stronę salonu. -Za ile wychodzimy? - zapytałam, żeby zmienić temat. -Za jakieś pół godziny - odpowiedziała mi mama. -No to super, akurat zdążę dokończyć pracę papierkową - zostało mi jeszcze trochę punktów do przestudiowania w mojej umowie. Chciałabym już to skończyć, żeby jak najszybciej zawieźć ją Lily. Była godzina piętnasta sześć, siedziałyśmy w restauracji jedząc obiad. Byłam strasznie zmęczona, a nogi to już dawno mnie tak nie bolały. Ważne, że załatwiłyśmy wszystko. Dom wybrany i kupiony. Co prawda nie jest do końca wykończony, ponieważ tylko dół jest urządzony, a całe piętro do remontu, ale i tak jesteśmy pod wrażeniem. Cała posiadłość jest piękna. Mieszkanie duże, ale nie za wielkie, przepiękny ogród, miejsce na grilla, po prostu jak dla mamy i cioci to jest idealny. Ciesze się ich szczęściem, mimo wszystkich wcześniejszych przykrości i przeciwności losu, potrafią się uśmiechać i żyć optymistycznie. Mam nadzieję, że tutaj nie zaznają smutku. -O której umówiłaś się z Lily? - zapytała mnie mama. -Kończy dziś o szesnastej i po pracy mam do niej podjechać - odpowiedziałam. Musiałam zawieźć jej moją umowę pracy. -A powiesz mi o jaką ważną sprawę chodzi? -Jeszcze nie mogę - uśmiechnęłam się z ekscytacji. Nie mogłam się doczekać, aż zacznę pracę. - Gdy już wszystko będzie zapięte na ostatni guzik, to pierwszej ci powiem - pochyliłam się i ucałowałam mamę w policzek. -A ja poznam w końcu tą sławną Lily?- zaśmiała się Joy. -Może zaproszę ją dziś do nas na kolacje? - nagle wpadłam na pomysł, muszę się jej jakoś odwdzięczyć, za to co dla mnie zrobiła. -Świetny pomysł, coś ugotuję, tylko musimy skoczyć do sklepu. Trzeba zapełnić lodówkę, jeśli mamy mieć gościa - mama oczywiście była tak podekscytowana, tym że zaproszę Lily. W tak krótkim czasie polubiła ją tak, jakby znały się od małego. -Ja miałam dziś robić kolacje, a poza tym Lily nie jest wymagająca, mamo - zaczęłam się śmiać. -Gość, to gość - zakończyła krótko. -Ale kolacje robimy razem. -Nie zapominajcie o mnie - wtrąciła się ciocia. Zaczęłyśmy cicho chichotać. Nagle telefon zaczął mi dzwonić. Spojrzałam na ekran, okazało się, że to Lily. -Hallo? - odebrałam. -Hej, to ja - usłyszałam radosny głos przyjaciółki - skończyłam dziś wcześniej i zaraz będę wracać do domu, więc jak jesteś wolna to już możesz wpaść. -Ok, skończę tylko obiad. -Tylko nie zapomnij umowy - zachichotała. -Cały czas mam ją przy sobie - zaczęłam się cicho śmiać, a mama siedziała i patrzyła na mnie zaciekawiona. -To do potem - pożegnała się i rozłączyła. -Mogłaś teraz ją zaprosić - powiedziała mama. -Lepiej chyba będzie jak ją osobiście zaproszę. -Może masz racje - uśmiechnęła się czule. -Ja już będę jechać, chce to jak najszybciej załatwić - powiedziałam wstając od stołu i kładąc na nim kilka banknotów. Widziałam jak obydwie chciały zaprotestować - Bez żadnych sprzeciwów, ja dziś płace - powiedziałam stanowczo, uśmiechnęłam się i wyszłam. -Masz coś dla mnie? - zapytała znacząco Lily, gdy siadłyśmy na kanapie w jej salonie. -Pewnie, że tak - zachichotałam i wyjęłam z torebki teczkę - Proszę bardzo, to wszystkie dokumenty. -Nawet nie wiesz jak się cieszę, że będziemy razem pracować. Już nawet widziałam twoje stanowisko i szefa - spojrzała na mnie znacząco. -Surowy jest? - trochę mnie przestraszyła. -Jest bardzo fajny i... - zrobiła krótką przerwę - przystojny. -Nie zamierzam mieć romansu z moim szefem - zaśmiałam się cicho. -Jest wolny - dodała. -To nic nie zmienia. -Wiem, tylko żartuje kochanie - powiedziała i przeszła do kuchni - chcesz coś zjeść ? - krzyknęła. -Nie, ale chciałam cię poinformować, że masz plany na wieczór - powiedziałam kiedy wróciła do mnie. -Jakie? - chciałam odpowiedzieć, ale przerwał mi dźwięk mojego telefonu. Szybko po niego sięgnęłam i okazało się, że dzwoni Justin. - Kto to? - zapytała Lily. -Justin - odpowiedziałam trochę skrępowana. -No to odbieraj szybko. -Hallo? - odebrałam i wyszłam z pokoju, oczywiście Lily chodziła za mną. -Hej Emma - usłyszałam jego zachrypnięty głos i od razu się uśmiechnęłam. -Cześć, co tam? -Chciałem tylko zapytać, o której mam po ciebie jutro przyjechać? -A o której się zaczyna koncert? - nie mogłam sobie przypomnieć. -O dwudziestej drugiej, a klub otwierają o dwudziestej. -To może być o dwudziestej. -Ok, to do jutra. Nie mogę się już doczekać - na te słowa od razu się zarumieniłam. -Ja też - powiedziałam trochę ciszej - Pa Justin. -Co mówił? - Zapytała Lily, gdy się rozłączyłam. -Nic takiego - uśmiechnęłam się pod nosem na myśl jutrzejszego spotkania. -Tak? A niby dlaczego tak się zaczerwieniłaś? - zaśmiała się. -Przestań, tylko zapytał się o której ma po mnie przyjechać - chciałam jak najszybciej zmienić temat - a jeśli chodzi o twoje dzisiejsze plany, to dziś przychodzisz do mnie na kolacje. -Z jakiejś konkretnej okazji? -Nie, nikt nie ma urodzin - zachichotałam - to przyjdziesz, prawda? Mama jest tak podekscytowana. -Pewnie, że tak. -Już muszę iść, bo jeszcze mam coś do załatwienia i zajrzę chyba na chwilę do mojego nowego mieszkania. -Kiedy je będę mogła obejrzeć? -Jak już będzie całe gotowe - zaśmiałam się i ucałowałam ją w policzek na pożegnanie - widzimy się wieczorem, wpadnij około dziewiętnastej. -Na pewno będę. Złapałam taxi i ruszyłam w stronę galerii. Zamierzałam kupić jakiś ciuch Lily, naprawdę bardzo byłam jej wdzięczna za to co dla mnie zrobiła. Gdy tylko dotarłam do centrum handlowego, od razu weszłam do ulubionego sklepu Lily. Wiedziałam, że tam na pewno coś znajdę. Przechodziłam między alejkami, aż zauważyłam czerwoną, elegancką koszulę. Ostatnio moja przyjaciółka bardzo polubiła ten kolor, więc zdecydowałam się na nią. Ciesze się, że tak szybko udało mi się coś znaleźć. Nie miałam ochoty na zakupy. Była bardzo ładna pogoda i postanowiłam wracać do domu na pieszo. Oczywiście przechodząc obok budki z lodami, musiałam się skusić na jedną gałkę. Leżałam na łóżku z laptopem przeglądając fejsa. Mama z Joy, były w swoim nowym domu. Miały tam sporo roboty. Dochodziła osiemnasta godzina, więc powoli musiałam zacząć się szykować na moją randkę. Nie wiem jak nazwać to co jest pomiędzy mną a Justinem, ale wydaje mi się, że to randka. Wstałam z łóżka i przeszłam do łazienki, aby wziąć prysznic. Gdy skończyłam w samym ręczniku pomaszerowałam do pokoju i stanęłam przed szafą. Nie wiedziałam w co mam się ubrać. Nic za bardzo eleganckiego, przecież idziemy na koncert. Chciałam założyć dżinsy, ale w końcu to klub, więc postawiłam na czarną, ołówkową spódnicę, krótki wzorzysty top i złote dodatki. Podeszła do lustra, żeby się obejrzeć i nie było tak źle, a nawet można powiedzieć, że całkiem seksownie wyglądam. Na tą myśl od razu zaczęłam się śmiać. Kogo ja chce oszukać, nigdy nie byłam seksowna i nie będę, zwłaszcza teraz kiedy jestem w ciąży. Odruchowo pogłaskałam swój brzuszek. -Jakoś damy sobie radę - powiedziałam cicho. Musiałam się śpieszyć, bo miałam mało czasu. Szybko się wzięłam za malowanie paznokci, a wcześniej rozpuściłam włosy, żeby wyschły. Byłam już gotowa, wkładałam błyszczyk do torebki, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Wzięłam głęboki wdech i poszłam otworzyć. Gdy go ujrzałam serce zaczęło mi szybciej bić. Wyglądał idealnie w zwykłym, białym podkoszulku i czarnych, dopasowanych dżinsach. -Hej - przywitała się - ślicznie wyglądasz. -Hej, dziękuję. Wejdź, ja tylko wezmę torebkę i możemy już jechać. -Ok - zgodził się. Cały czas mnie obserwował, czym bardzo mnie krępował. Nawet gdy zamykałam drzwi czułam jego wzrok na mnie. -Idziemy? - zapytałam odwracając się w jego stronę. -Jasne - powiedział uśmiechając się i niepewnie złapał moją dłoń. Spojrzałam na to co zrobił, ponieważ mnie zaskoczył, ale szybko się opanowałam i tylko odwzajemniłam uśmiech. Dojeżdżaliśmy już pod klub. Takiego tłumu dawno nie widziałam. -Minie sporo czasu zanim wejdziemy. -O to się nie martw - odpowiedział szybko. Właśnie parkowaliśmy, Justin szybko wyszedł pierwszy i otworzył moje drzwi bym mogła wyjść. Zarumieniłam się i cicho podziękowałam. Gdy stanęłam obok niego tak jak wcześniej złapał mnie za rękę i poprowadził do klubu. Okazało się, że nie musimy czekać. Podeszliśmy do ochroniarzy, na co oni tylko skinęli głową i otworzyli przed nami drzwi. Justin od razu spojrzał na mnie i puścił do mnie oczko. W środku było już masę ludzi, po większości było już widać, że spożywali alkohol. Tak dawno nie byłam na żadnej imprezie, że już od samego początku kołysałam się w rytm muzyki. Uwielbiałam tańczyć. -Chcesz jakiegoś drinka? - zapytał Justin. -Nie dziękuję, nie chce dziś pić, ale ty się nie krępuj. -Ok to chodźmy - złapał mnie za talie i ruszyliśmy w stronę baru. Nie przeszkadzała mi nasza dzisiejsza bliskość, a nawet zaczynałam chyba tego pragnąć. -Może chcesz cokolwiek innego do picia? - wyrwał mnie z zamyśleń. -Może być pepsi - odpowiedziała szybko. -Więc poproszę martini z lodem i pepsi - złożył zamówienie, które po chwili dostaliśmy. -Dziękuję - powiedziałam gdy podał mi szklankę z napojem. -Chodźmy do jakiegoś stolika - zaproponował. Po paru minutach znaleźliśmy stolik, który był dość na uboczu. Dobrze, ponieważ muzyka była tu ciszej i mogliśmy pogadać, nie krzycząc do siebie. -Naprawdę się cieszę, że zgodziłaś się tu ze mną przyjść. -Jak mogłabym odmówić? - zachichotałam. Spojrzałam na szklankę Justina, była już prawie pusta. Dość szybko się z tym uporał. -Byłaś tu kiedyś? -Nie, a dlaczego pytasz? -No wiesz, kiedyś pracowałaś w podobnym klubie. -Racja, ale pracując tam miałam dość imprez. W wolne dni wolałam odpoczywać w domu. -Oprócz tego dnia jak się poznaliśmy - zaśmiał się cicho. Tak samo zareagowałam, ponieważ nie powiedział tego złośliwie, tylko kpiąc z nas, że doprowadziliśmy się do takiego stanu. -Pierwszy raz takie coś mi się przydarzyło - wyznałam szczerze - pamiętasz coś w ogóle, bo mi się całkowicie urwał film. -Pamiętam, że pojechałem tam z dwoma kolegami. Chcieliśmy się napić, więc poszliśmy do baru. Zdziwiłem się, że nie zobaczyłem ciebie za ladą. Trochę mnie to zasmuciło, ponieważ już pierwszego razu gdy tam byliśmy spodobałaś mi się - zaskoczył mnie tym co powiedział, ale nic się nie odzywałam. Nie chciałam żeby przerwał - nagle usłyszałem jak niedaleko mnie ktoś głośno śpiewa. To byłaś ty, więc dosiadłem się do ciebie i zaczęliśmy rozmawiać, potem pić. Tyle pamiętam. -Nigdy więcej nie upije się do takiego stanu - zaczęłam się śmiać. -Patrz na to z dobrej strony - uśmiechnął się zadziornie - gdyby nie tamten wieczór nie poznalibyśmy się - bardzo mnie ucieszył tym co powiedział. Miał racje, nie żałuje, że go poznałam i postanowiłam powiedzieć mu o dziecku. Nie dziś, ponieważ to nie jest odpowiednie miejsce, ale przy najbliższej okazji. Siedzieliśmy tak z pół godziny, cały czas rozmawiając. Wypiłam trzy szklanki pepsi, a Justin martini. Za niedługo miał się zacząć koncert, więc postanowiłam iść przed tym do toalety. -Idziemy potańczyć? - zapytał. -Skocze najpierw do łazienki, dobrze? -Jasne, będę tu czekał. Chwile mi zajęło znalezienie łazienki. Musiałam niestety przejść przez cały parkiet, żeby się tam dostać. Niezdarnie wchodziłam w tłum ludzi i próbowałam przepchnąć się na drugą stronę. Nagle ktoś złapał mnie za biodra i zbliżył całe swoje ciało do mojego. Chciałam się odwrócić, ale trzymały mnie tak mocno, że nie mogłam się ruszyć. Poczułam okropny zapach alkoholu przy swojej szyi. -Cześć ślicznotko, zabawimy się - cicho zamruczał mi do ucha nieznajomy. Zamknęłam oczy ze strachu i wtedy poczułam jak ktoś odciąga go ode mnie. Spojrzałam w tamtą stronę, żeby zobaczyć co się dzieje. Justin siedział okrakiem na brunecie i okładał go pięściami. *** Zaczyna się dziać i już tak będzie do końca ;) Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest, tyle wyświetleń miał poprzedni rozdział, a tylko 1 komentarz. Trochę to smutne, ponieważ komentarze naprawdę dodają motywacji. jakiekolwiek pytań do mnie, do bohaterów - zapraszam na aska ;)
24 czerwca odeszła od nas moja Mama. Straciliśmy z bratem nie tylko Mamę, ale najlepszego przyjaciela. Msza żałobna odbędzie się we wtorek 9 lipca o godz. 10.15 w kościele pw. św. Jozefata (Powązkowska 90). Po mszy odprowadzimy Mamę do grobu rodzinnego na Cmentarz Powązki Wojskowe w Warszawie, gdzie spocznie obok mojego Taty.
fot. Adobe Stock, Syda Productions Miałam już powyżej uszu pytań rodziny: kiedy w końcu znajdę sobie chłopaka. Robert pomógł mi zamknąć usta moim bliskim. A co nas łączy? To tajemnica! Tort urodzinowy był czystą poezją, a solenizantka wydawała się usatysfakcjonowana, gdy tak siedziała za stołem w szykownej granatowej sukni, ze sznurem perełek na pomarszczonej szyi i wodziła wzrokiem po rodzinie zebranej przy stole. – Aż się chce znowu człowiekowi żyć – sapnęła z zadowoleniem. – Wszyscy wydajecie się tacy szczęśliwi! Czy mi się zdawało, że patrzyła akurat na mnie? Cóż, z całą pewnością nie czułam się dokumentnie pognębiona, jak na poprzednich rodzinnych zjazdach. Nikt nie pytał z litościwym uśmieszkiem: „A ty znowu sama?”. Nie dobiegały mnie strzępy rozmów, z których wynikało niezbicie, że kariera naukowa nie jest dla kobiet. „Jaki normalny mężczyzna wziąłby za żonę taką, co wszystkie rozumy pozjadała? Podobne mądrale zazwyczaj w życiu są do niczego, ani to obiadu porządnego nie umie zrobić, ani guzika przyszyć. Zresztą, co też to za kariera – grzebanie w jakichś starych tomiszczach!”. Nie, dziś nic z tych rzeczy. Siedziałam sobie niczym gwiazda, z jednej strony mając, przynajmniej chwilowo zadowoloną, mamę, z drugiej Roberta, troskliwie dolewającego mi właśnie kawy, jakbym sama nie umiała tego zrobić. – Zatem jest pan lekarzem, młody człowieku – raczyła przemówić babcia i wszystkie głowy odwróciły się w naszą stronę. – Robię właśnie specjalizację, proszę pani – odparł grzecznie Robert. – Och, możesz mi mówić „babciu”, jak wszyscy – żachnęła się staruszka i, choć reszta świata mogła uznać to za urocze, doskonale wiedziałam, że mój towarzysz jest testowany. Bo może jednak nie ma poważnych zamiarów? Może przylepił się do Marzenki na ten jeden raz, żeby załapać się na darmowe frykasy? – Mówiłbym z wielką chęcią – Robert nie dał się wpuścić w maliny. – Tyle tylko, że nie wiem, czy pani wnuczka nie miałaby mi za złe… Nie jest to kobieta, która lubi chodzenie na skróty. A to cwaniak! Najwyraźniej postanowił nieźle się bawić I dobrze, czemu nie? – Ależ mój drogi – babcię aż zatchnęło. – Co też ty opowiadasz! Robert uśmiechnął się i rozłożył ręce: – Co zrobić, taka już jest. A potem spojrzał na mnie i roztopił się jak masło na patelni… Bardzo czytelnie: choćby mi wyrosły rogi i kopyta i tak będzie mnie kochał aż do śmierci. W sąsiednim pokoju, ktoś puścił muzykę i babcia rzuciła zalotnie: – To może ja zaproszę miłego gościa do pierwszego tańca... Miałam nadzieję, że Robert sprosta zadaniu, nie znałam go jeszcze od tej strony. A sytuacja wymagała umiejętności, starsza pani w młodych latach była królową balów. Żadna impreza nie mogła obejść się bez pląsów, a już na pewno nie jej własne urodziny. Nawet osiemdziesiąte! Gdy tylko towarzystwo ruszyło na parkiet, przysiadła się do mnie kuzynka i zaczęła mi gratulować. Super, że mam chłopaka! Mama spojrzała na nią zimnym wzrokiem – Po prostu Marzena czekała na odpowiedniego mężczyznę, nie każda się rzuca w objęcia byle kogo! Basia znikła jak zdmuchnięty płomień świecy, a ja nie mogłam się nadziwić, co też ta moja rodzicielka znów wymyśliła? Zawsze jej źle, zawsze snuje jakieś kombinacje i intrygi. Najpierw ciosała mi kołki na głowie, że jestem za głupia, żeby sobie kogoś „przygruchać”, a teraz okazuje się, że, wręcz przeciwnie, cechuje mnie rozwaga i nie byle jaka roztropność. – Mam nadzieję, że nie dasz sobie sprzątnąć doktorka sprzed nosa byle pindzie – stwierdziła znienacka. – Wieczna nie jestem, a chcę doczekać wnuków. Już od dawna nie wchodzę z nią w dyskusje, bo to nie ma sensu. Nie da się zadowolić kogoś, kto ma niepohamowany apetyt. Skinęłam więc tylko głową, co mogło oznaczać wszystko i nic, i pomyślałam, że jakoś wytrzymam te dwie godziny. Babcia odholowała mi Roberta i zgarnęłam go w locie, zanim mama zdążyła przymówić się o taniec. Już dość mi narobiła obciachu wcześniej, urządzając mu śledztwo lustracyjne. Skąd pochodzi, kim są jego rodzice... Istny detektyw w spódnicy. Ze strachu przed nią całkiem zapomniałam, że właściwie nie tańczę. – Sorry – szepnęłam, gdy mnie objął. – Ale ja muszę prowadzić, inaczej cię zadepczę na śmierć. – Mnie to absolutnie nie robi różnicy – roześmiał się. – Możesz szaleć, tylko mnie nie podrzucaj, bo mam lęk wysokości. No i proszę, całkiem nieźle nam szło i nawet spojrzenia innych nie plątały mi nóg bardziej niż zwykle. Ostrzegłam, że mama się czai na niego, w końcu odrobinę przyzwoitości trzeba mieć. – To może zatańczmy więcej niż jeden kawałek – zaproponował. – Mógłbym się rozsypać w śledztwie. Cóż, nie mogłam mieć pretensji. Po prawie trzydziestu latach sama wciąż czułam ucisk w brzuchu, gdy mama pojawiała się na horyzoncie, a co dopiero taki świeżak! Zresztą, wkrótce Roberta przechwyciła ciotka Hela, a następnie stryjenka. Potem się dowiedziałam, że z jedną dyskutował o jej problemach gastrycznych, a z drugą o reumatyzmie. A kuzynka Basia ponoć próbowała mu pokazać do zdiagnozowania swoje znamię na piersi, gdy się wymknął do ubikacji na piętrze. Wreszcie poszliśmy pożegnać się z szanowną jubilatką. – A dlaczegóż to już uciekacie? – mama wyrosła nam za plecami. – Obowiązki, Robert ma jutro od świtu dyżur. – Ale ty nie – mama spojrzała na mnie badawczo. – Mogłabyś jeszcze zostać. – Widocznie woli jechać z chłopcem – uświadomiła ją babcia. – Dziwisz jej się? Mamę zatkało, kto jak kto, ale własna matka zawsze potrafiła ją osadzić w galopie. Coś tam tylko zamruczała, że się zdzwonimy, bo mamy do pogadania. Niedoczekanie! Na odchodne dostaliśmy jeszcze półmisek z ciastem i wreszcie wyszliśmy z restauracji prosto w mroźną noc. Robert pokazał mi gestem twarze przy szybach, więc oparłam się o niego i tak szliśmy do samochodu. Szkoda, że nie można mieć faceta od czasu do czasu… Romantyczne chwile, a potem powrót do normalnego życia, bez cudzego płaszcza na wieszaku, za wielkich butów, o które człowiek się potyka w przedpokoju i natręta, domagającego się uwagi akurat wtedy, gdy ma się pilną robotę do zrobienia. Dokładnie to samo powiedziałam Robertowi, gdy wkładał mi rękę w gips na nocnym dyżurze półtora miesiąca temu. A on spojrzał na mnie z błyskiem w oku i zapytał, czy na pewno? Może się jednak da? Było pusto, gadaliśmy do rana, a po dyżurze odwiózł mnie do domu i ustaliliśmy plan. – Byłeś bezbłędny, dziękuję – powiedziałam teraz, gdy otworzył przede mną drzwiczki swojego volvo. – To co, za dwa tygodnie zabieram cię pod Kraków na wesele? – puścił do mnie oko. – Jesteśmy umówieni? – Jasne – uśmiechnęłam się. – Bardzo mnie będą prześwietlać? Stwierdził, że spoko, nikt nie dorówna mojej mamie. Poza tym, wedle jego rachub, powinni być wystarczająco wniebowzięci, gdy przywiezie dziewczynę z krwi i kości, rozwiewając niepokoje, przez które nie śpią po nocach. Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”
Tłumaczenia w kontekście hasła "mnie wspierało" z polskiego na hiszpański od Reverso Context: Ale gdy byłem w więzieniu, wielu ludzi mnie wspierało.
Efezjan 6:12 Albowiem nie walczymy z ciałem i krwią, lecz przeciwko zwierzchnościom, władzom, władcom ciemności tego świata, przeciwko niegodziwości duchowej na wysokościach. Dzisiaj będziemy angażować się w 30 punktów modlitewnych za zwycięstwo nad mocami przodków. Jakie są moce przodków? Są to siły demoniczne, które zamieszkują rodziny od pokoleń do pokoleń. To demoniczne wojska zwykli być czczeni jako bogowie ziemi, byli rozpoznawalnymi bóstwami dawnych mężczyzn i kobiet. Ci dawni ludzie nazywani są naszymi przodkami. W tych dniach wielu z nich czciło bożków, i w ten sposób wprowadzało tam różne demony poprzez pogańskie wielbienie. W 1 Liście do Koryntian 10: 20-21 Apostoł Paweł mówi o kultach pogańskich: 1 Koryntian 10:20 Ale powiadam, że to, co ofiarują poganie, składają ofiary diabelstwu, a nie Bogu; a nie chciałbym, abyście mieli społeczność z diabłami. 10:21 Nie możecie pić z kielicha Pańskiego i z kielicha demonów; nie możecie być uczestnikami stołu Pańskiego i stołu książka pastora Ikechukwu. Dostępne teraz na amazon Z powyższego Pisma Świętego wynika, że kult tych bożków był w rzeczywistości kultem demonów, dlatego wiele rodzin w Afryce cierpi dziś z powodu demonicznych ataków. Wiele lat po odejściu naszych przodków demony wciąż pozostają i zaczynają dręczyć, nękać i uciskać rodziny tamtych czcicieli. Te demony są wezwaniem rodowy demony i tam moce nazywane są mocami przodków, ponieważ zostały sprowadzone przez naszych przodków. Dobra wiadomość jest taka, że kiedy angażujecie się w te punkty modlitewne, aby przełamać moce przodków, wszelkie moce diabła, które was trapią, zostaną zniszczone przez ogień w imieniu Jezusa. Moce przodków są prawdziwe i musimy siłą modlić się z pułapki. Wiele rodzin jest dziś uwięzionych przez siły rodowe, niektóre rodziny nie mogą się pobrać, niektóre nie mają dzieci, inne nie mogą znaleźć pracy, inne zawsze cierpią z powodu zapóźnień przełom. To dzieło mocy przodków, będą cię trzymać, dopóki się nie poddasz. Ale dzisiaj zostaniecie uwolnieni, każda bariera przodków, która was trzyma, zostanie teraz zniszczona przez ogień w imieniu Jezusa. Te punkty modlitwy o zwycięstwo nad mocami rodowymi uwolnią was w imieniu Jezusa. Odmawiajcie te modlitwy z wielką wiarą i bądźcie wolni w imieniu Jezusa 1. Chwalcie Pana za moc w Jego imieniu, przy której każde kolano musi się pokłonić. 2. Dzięki Bogu za wyzwolenie z jakiejkolwiek formy niewoli. 3. Oblewam się krwią Jezusa. 4. Wyznaj każdy grzech, który może utrudniać odpowiedzi na twoje modlitwy, i poproś Boga, aby ci wybaczył. 5. Przeciwstawiaj się wszelkiej władzy już zorganizowanej przeciwko tej modlitwie. 6. Niszczę moc każdego szatańskiego aresztowania w moim życiu w imieniu Jezusa. 7. Wszyscy agenci aresztujący szatana, uwolnij mnie, w potężnym imieniu naszego Pana Jezusa Chrystusa. 8. Wszystko, co reprezentuje mnie w świecie demonicznym przeciwko mojej karierze, zostanie zniszczone przez ogień Boży, w imię Jezusa. 9. Duchu żyjącego Boga, ożyw całą moją istotę w imię Jezusa. 10. O Boże, rozbij mnie i odnów moją siłę w imieniu Jezusa 11. Każda bitwa toczona przeciwko mnie przez królestwo ciemności otrzymuje porażkę w potężnym imieniu Jezusa. 12. Dystrybutorzy duchowej trucizny, połykajcie swoją truciznę w imieniu Jezusa. 13. Wszystkie siły Egiptu w moim życiu powstają przeciwko sobie w imieniu Jezusa. 14. Ojcze Panie, niech radość wroga nad moim życiem obróci się w smutek. 15. Wy, demoniczne armie, stawiane przeciwko mojemu życiu, otrzymacie wyrok trądu w imieniu Jezusa. 16. Każde złe źródło mocy w moim miejscu urodzenia zostanie całkowicie zniszczone w imię Jezusa. 17. Każdy dostęp nieprzyjaciela do mojego życia będzie zamknięty w imię Jezusa. 18. Każdy problem, który pojawił się w moim życiu na osobiste zaproszenie, odchodzi w imieniu Jezusa. 19. Każdy problem, który pojawił się w moim życiu przez moich rodziców, odejdź w imieniu Jezusa. 20. Jakikolwiek problem, który pojawił się w moim życiu w wyniku ataków szatańskich agentów, odchodzi w imieniu Jezusa. 21. Wszystkie moje uwięzione błogosławieństwa zostaną uwolnione w imieniu Jezusa. 22. Osoby zajmujące się naprawami niewoli, będą związane w imię Jezusa. 23. Każde zamknięte błogosławieństwo, bądźcie nieuzbrojone w imię Jezusa. 24. Każde złe porozumienie, skierowane przeciwko mnie, zostanie rozwiązane w imieniu Jezusa. 25. Nie zgadzam się na wzmocnienie jakiegokolwiek problemu w imieniu Jezusa. 26. Wszystkie złe trony stworzone / ustawione przeciwko mnie, zostaną całkowicie zniszczone w imię Jezusa. 27. Ty, Boże promocji, promuj mnie poza moje najśmielsze marzenia, w imieniu Jezusa. 28. Strzelam siedmiokrotnie, każdą strzałą czarów w imieniu Jezusa. 29. Każdy szatański agent w mojej rodzinie, który nie chce żałować, niszczę waszą moc w imię Jezusa. 30. Cień śmierci, uciekaj ode mnie; światło niebieskie, oświeć mnie w imieniu Jezusa. Dziękuję za szybką odpowiedź w imieniu Jezusa
Do ozdobienia karnawałowego stołu warto również wykorzystaj przedmioty, które zostały nam np. po zabawie sylwestrowej. Dobrze będą się prezentowały na stole m.in.: błyszczące maski;
Psy jedzą, aby zaspokoić głód. Często z pyskiem zwróconym do ściany. Nie urządzają wspólnych kolacji i wystawnych uczt. Dla człowieka jedzenie to okazja do spotkania, dar przyjmowany z wdzięcznością i błogosławieństwem, zastawiony stół do wspólnej liturgii. Czy mamy tego świadomość przygotowując posiłek i siadając do obiadu lub kolacji? Wiele uwagi przywiązuje się dzisiaj do zdrowego żywienia, mniej do wspólnego spożywania posiłków. Jeszcze mniej do duchowego wymiaru rodzinnej uczty. Tylko raz byłem świadkiem jak chrześcijanin modlił się przygotowując posiłek. Wkładał w to tyle ciepła i energii, że nie tylko potrawa uroczyście pachniała ale cała kuchnia stała się ołtarzem przedziwnej liturgii. Promieniowała obietnicą zdrowego pokarmu nie tylko dla ciała. Gdy skończyliśmy jeść, gospodarz opowiedział krótką historię, którą pamiętam do dziś: Gdy pewien mężczyzna o bardzo słabej pamięci wychodził rano do pracy, żona przypomniała mu: - Kochanie nie zapomnij, że dzisiaj przeprowadzamy się. Przyjdź więc na obiad nie tutaj lecz do naszego nowego domu. Mężczyzna oczywiście zapomniał. Stał zdziwiony przed swoim starym, opuszczonym domem aż wreszcie przypomniał sobie słowa żony. Nie pamiętał jednak gdzie się przeprowadzili. Zatrzymał więc przejeżdżającego na rowerku chłopca i spytał go: - Chłopcze czy nie wiesz dokąd wyprowadziła się ta rodzina? - Oj tato, mama mówiła, że zapomnisz. Po radosnej reakcji zaproszonych gości gospodarz dodał: "dziękując Bogu za nasz wspólny posiłek, nie zapomnijcie, że prawdziwa uczta czeka nas pod innym adresem, a jak tam trafić dowiecie się z Ewangelii. Obyśmy się wszyscy tam spotkali". Opisane przyjęcie jest dla mnie przykładem uczty, która karmi ciało i ducha, łączy zapach i smak z zasłuchaniem się w słowo. Pragnąłbym jak najczęściej w takiej liturgii uczestniczyć. Przy moich skromnych umiejętnościach kulinarnych nie zaproszę pewnie nikogo na coś bardziej wykwintnego niż jajecznica na maśle okraszona cytatem z Pisma świętego. W żadnym modlitewniku nie znalazłem modlitwy do odmawiania przy smażeniu jajecznicy. Pewnie i tak bym z niej nie skorzystał, bo nigdy nie lubiłem gotowców. "W Twoim imieniu Panie błogosławię wszystkim, którzy karmili tę kurę. Wielbię Cię za ludzi, którzy siali ziarno i trudzili się przy zbiorach. Niech do ich rodzin zawsze uśmiecha się szczęście, a pokarm, który przygotowuję niech przepełni wdzięcznością ku Tobie tego, który go z moich rąk otrzyma". Tak obmodlony posiłek jest darem nie tylko dla ciała i rozkoszą nie tylko dla podniebienia. Określenie "obmodlony" nie jest powszechnie używane ale najlepiej oddaje to, co nazywam chrześcijańską koszernością pokarmu. Nie chodzi tu o żadne formułki czy zaklęcia lecz o błogosławienie w imieniu Jezusa Chrystusa wszystkim, którzy będą jedli przygotowywane danie. Aby jajecznica była zdrowa, nie wystarczy świeże jajko i karmiona z miłością kura. Jedzenie jest w pełni zdrowe dopiero wtedy, gdy przygotowane i podane jest z miłością. Tu mógłbym rozpisać się o szczególnym powołaniu kucharza, o potrzebie rekolekcji dla gospodyń domowych i mężów przygotowujących poranną kawę swoim żonom, nie tylko smaczną ale również kochaną. Pominę ten wątek, bo nie chcę być ukamienowany za poglądy kulinarne. Wspominałem, że psy jedzą z pyskiem zwróconym do ściany. Niektórzy ludzie w Mac Jadalniach próbują niezdarnie je naśladować. Czasem za ścianę robi lustro. Ale to niewielkie ustępstwo na rzecz człowieczeństwa. Nic nie zastąpi ludziom wieczerzy przy jednym stole, gdy siedzą twarzą w twarz, stukają kieliszkiem o kieliszek, łamią chleb i podają sobie przyprawy. Pamiętam niejeden obiad ugotowany przez mamę - nie tylko moją mamę. Miał on w sobie coś szczególnego, niepowtarzalnego. Grzechem byłoby jeść go w pojedynkę. Gdy podawany był do stołu unosiła się nad nim jakaś cudowna, niewypowiedziana, a może nawet niepomyślana modlitwa do Boga. Smakował miłością. Warto nadać chrześcijańską koszerność posiłkom przygotowywanym w naszych domach. Modlić się smażąc lub gotując, nawet za nieznanych nam ludzi: rolników, hodowców, sprzedawców. Myśleć z miłością o zaproszonych na obiad gościach obierając ziemniaki i nadziewając farszem kurczaka. Taka koszerność jest modlitwą za osoby, które trudziły się w przeszłości, a zarazem błogosławieństwem dla zasiadających przy wspólnym stole. Kościół w przeciwieństwie do zaleceń faryzeuszy nie zachęca do częstej modlitwy. Mówi, abyśmy modlili się przez cały czas: "nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was" (1 Tes 5,17-18). Bóg chce uczestniczyć w każdej chwili naszego życia, również w naszych posiłkach. Pragnie uczynić sacrum z kuchni i jadalni, zamienić stół w ołtarz, a przyjmowany z radością talerz gorącej zupy w część domowej liturgii. Nie chce, byśmy po prostu jedli, spożywali, napełniali żołądek, by zaspokoić głód. Chce, byśmy "łamiąc chleb po domach, przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca" (Dz 2,46). Czasownik "przyjmować" nie jest przypadkowy. Można przyjąć tylko to, co się otrzymuje. Gdy nie ma kogoś, kto z miłością przygotuje obiad, gdy nasi najbliżsi są zbyt zajęci, by zrobić nam rano kanapkę, to chleb (i wszystko, co na nim) będzie jedynie wyprodukowaną profesjonalnie karmą, którą pożremy w pojedynkę podczas krótkiej przerwy na lunch, odwróceni twarzą do ściany, bez świętowania i bez pokrzepiającego słowa. Z prawdziwą ucztą czeka na nas Chrystus w każdym domu, którego jest Gospodarzem. Pozwólmy Mu gotować z naszych kucharskich książek i podawać naszymi rękoma do stołu, z błogosławieństwem na ustach i z budującym słowem.
Jak przekonać mamę, żeby mi pozwoliła iść dzisiaj na noc do przyjaciółki? 2010-06-25 17:38:30; Jak przekonać mamę żeby nie iść do kościoła? 2013-02-10 11:27:53; Jak przekonać mamę żeby nie iść jutro do szkoły ? 2012-12-18 21:03:58; Jak przekonać mamę żeby nie iść na grilla? 2010-07-04 09:13:53
BISIA „Jak oni śmią! Jak można być tak bezdusznym, tak aroganckim!” Zakręciło jej się w głowie i o mało nie spadła z krzesła. Oparła ręce na stole, położyła na nich głowę. Gdy się obudziła, już zmierzchało. Jej przymusowi lokatorzy głośno rozmawiali w kuchni. Poczekała, aż trzasną drzwi do ich pokoju, i dopiero wtedy poszła zrobić sobie herbatę. Mogła trafić gorzej. Byli hałaśliwi, czasem coś kradli z jej części kredensu albo z jej półki w lodówce, ale właściwie tylko to mogła im zarzucić. Prócz tego, że w ogóle istnieją. Kiedyś lubiła swoją kuchnię, teraz dwa sagany, dwa czajniczki, karafka i kieliszki z grubego szkła, napoczęta butelka wódki i bukiecik sztucznych cyklamenów w zakurzonym flakonie krzyczały, że nie jest u siebie. Nalała sobie herbaty i nie zapalając światła w pokoju, podeszła do okna. Właśnie dla tego widoku wybrali kiedyś to mieszkanie, choć mamie się nie podobało. „Drugie piętro? Nie było czegoś na pierwszym? I tylko trzy pokoje? Jak się tu pomieścicie? A kiedy przyjdą dzieci?” „Wtedy się zastanowimy – odpowiedział Teofil. – Spójrz na ten ogród, maman. Prawie jak w Olszynce. Drzewa to dobrzy sąsiedzi”. Bisia cieszyła się z windy, z centralnego ogrzewania, z kuchenki na gaz, lodówki, maszynki do parzenia kawy, a przede wszystkim z wolności – po raz pierwszy w życiu sama decydowała, co zjedzą na obiad i co będzie robić, gdy Teofil wyjdzie rano do pracy. Wysyłała wtedy Anielcię na rynek po zakupy, a sama z filiżanką herbaty stawała jak teraz przy oknie i napawała się swoim szczęściem. Zorze bladły, na czystym niebie zabłysły pojedyncze gwiazdy. W ogrodzie nie dało się już odróżnić pomarańczowych dyń od ich pożółkłych od upału liści, błyszczały tylko złote płatki słoneczników. Bisia otwarła okno i do pokoju wpłynął sierpniowy zmierzch, niosąc zapach floksów, kawy, palonego drewna, nagrzanych murów i asfaltu. Odetchnęła głęboko, ale radość się nie pojawiła. Spojrzała na książkę i na zmięty list. Znowu ogarnęła ją słabość, ręce zaczęły się trząść i musiała odstawić filiżankę na parapet. „Jak tam napisali? Że wszyscy zapominają i spokojnie cieszą się życiem? Co za bzdury!” Nagle przypomniała sobie pewien zimowy poranek. Szła z drepczącą za nią Lorcią do stajni z marchewką dla swego kucyka, gdy przy kurniku zobaczyła kucharkę niosącą za nogi białego koguta. Długa szyja huśtała się jak sprężyna, żółte oko łypało na boki. Potem głucho stuknęła siekiera, z koguciej szyi chlusnęła krew, głowa odskoczyła i spadła jej pod nogi. Wytrzeszczone żółte oko patrzyło na Bisię, naraz zmętniało i zakryła je błona powieki. Jaskrawoczerwony grzebień był coraz bledszy, jakby czerwień wsiąkała w śnieg: różowy, bladoróżowy, siny. Choć od tamtego poranka minęło wiele lat, pamiętała każdy szczegół, zimową ciszę, plamy krwi na śniegu. A oni myślą, że można zapomnieć. Po co w ogóle otwierała drzwi? Po co otwierała kopertę? Przesyłka z zagranicy, w dodatku dostarczona przez posłańca, mogła oznaczać tylko kłopoty. Sięgnęła po list, rozprostowała na parapecie gładki papier. Nie ma niestety francuskiego przekładu tej książki, mamy jednak nadzieję, że w Pani otoczeniu znajdzie się ktoś znający język szwedzki. Autorzy omawiają w niej szczegółowo odpowiedzi z ankiet, które wypełniały panie w Doverstorp, a także wywiady przeprowadzone przez Dory Engstromer. „»Nigdy nie zapomnimy!«, mówi teraz wiele ofiar. Na szczęście jednak wszyscy zapominamy. Takie jest prawo natury”, napisała Gunhild Tegen… Bisia jednym ruchem zmiotła list na podłogę. De dodsdomda vittna. Nie była ciekawa, co to znaczy. Szara okładka z rysunkiem drutu kolczastego, oddzielającym nazwiska autorów od czterech linijek tytułu i od nazwy wydawnictwa. Wzięła książkę do ręki. Dwieście siedemdziesiąt stron. Ile takich jak ona kobiet było nad jeziorem Glan? Na pewno ponad tysiąc. A ile w Szwecji było podobnych ośrodków? I teraz dwieście siedemdziesiąt stron. Zielony półwysep nad jeziorem Glan. Kilkadziesiąt wojskowych baraków wśród brzóz. Pokój z czterema piętrowymi łóżkami i białą firanką w oknie. Czerwony Krzyż i Szwedzi uratowali jej życie, ale nie miała siły, żeby się z tego cieszyć. Chciała jedynie spać. Przez pierwsze dwa miesiące zasypiała kamiennym snem, gdy tylko na czymś złożyła głowę. Ostro zaterkotał dzwonek do drzwi. Lokatorzy założyli go, nie bacząc na jej protesty, i obok bakelitowego guzika przykleili karteczkę: „Mężyńska dzwonić raz. Samelowie dwa razy”. Czekała na drugi dzwonek. Cisza. Kto to mógł być o tej porze? Dziś już raz otworzyła i teraz żałuje. Na samą myśl o tym, że musi dojść do drzwi, ogarnęło ją takie znużenie, jakby dzieliły ją od nich kilometry. Dzwonek odezwał się znowu. Bisia usłyszała szuranie kapci, szczęk otwieranego zamka, głos swego lokatora i jakiś drugi, obcy. „Oby to był ktoś do niego, Boże, żeby nie do mnie!”, błagała, jakby nieproszony gość był śmiertelnym zagrożeniem. Zapomniała, że Bóg już dawno przestał wysłuchiwać jej modlitw. Ktoś cicho zapukał do drzwi. Bisia żałowała teraz, że nie wstawiła w nich zamka. Dawno powinna była to zrobić. – Proszę pani? To ja, Lorcia. – Lorcia?! Zrobiła krok w stronę drzwi, gdy nagle sobie przypomniała, że Lorcia zaraz po wojnie odwiedziła jej teściową i że Olga przyjęła ją chłodno, bo Lorcia przyjechała w towarzystwie dwóch oficerów i sama była w mundurze nowego wojska. Drzwi się otworzyły. – Siedzi pani po ciemku? – Nie, skąd – odrzekła Bisia, zapalając lampę na stoliku przy serwantce. Lorcia się schyliła, podniosła bielejący na podłodze list i podeszła bliżej. Była z gołą głową, uczesana w elegancki kok, w jasnej sukience z kołnierzykiem i modnym nakładanymi kieszeniami. Podała list Bisi. – Dziękuję. Bisia zamilkła. Jak się powinna zwracać do Lorci? Zawsze mówiła jej ty, lecz teraz Lorcia nie wyglądała jak służąca. – Nie wiedziałam, że zna pani szwedzki. Ja też się go uczę. – Lorcia wskazała na książkę. – De dodsdomda vittna. „Skazane zeznają”. Czyta pani takie rzeczy? – Nie. Możesz ją sobie wziąć, jeśli chcesz. Lorcia sięgnęła po książkę i przeglądała ją w milczeniu. – Pani też wypełniała taką ankietę? – odezwała się po długiej chwili. – Tak. Skąd Lorcia wie, że była w Szwecji? Może w tej książce wymieniono jej nazwisko? – I co odpowiedziała pani na pytanie: „Jaką karę zaproponowałaby pani dla swoich katów”? Dlaczego spytała akurat o to? O jedno z dwóch pytań, na które Bisia nie odpowiedziała? Nagle sobie uświadomiła, że Lorcia nigdy jej nie zadawała osobistych pytań. Tylko raz, w Juracie, podczas jedynych wakacji, które spędziły razem, spytała: „Czy pani lubi panią Klementynę?”. – Pamiętasz, jak kiedyś szłyśmy do stajni i kucharka na naszych oczach zabiła koguta? Był biały, pełen życia, a za chwilę na śniegu leżała głowa z siniejącym grzebieniem. Lorcia zamknęła książkę. – Nie, nie pamiętam. Bezceremonialnie rozejrzała się po pokoju, potem spojrzała na Bisię. Jej niebieskie oczy były jak ze szkła: błyszczące, twarde, przenikliwe. Na pewno zauważyła każdą cerę na firance, ślad na ścianie po sprzedanym obrazie, kurz pod serwantką, może nawet dwie jedwabne chustki wypełniające biustonosz Bisi. Podeszła do radia i włączyła je bez pytania. – Kiedy ostatnio widziała się pani z panią Olgą? – spytała. – Jakieś dwa tygodnie temu. Co się stało?! – Została aresztowana. – Aresztowana? – Cenzura przechwyciła jej list do pani Klementyny. Podczas rewizji znaleziono u niej antypaństwowe ulotki, a ludzie ze wsi zeznali, że słucha zagranicznych stacji. – Skąd o tym wiesz? – Pracuję w bezpieczeństwie. – Jesteś ubeczką? Bisia podniosła rękę i zaczęła masować sobie szyję, jakby te słowa utknęły jej w gardle. – Dlatego mogę pomoc. „Wierzę i wiem, żeś ty moja i ja jestem twój, i ta wiara serdeczna nie raz była tarczą od kuli”, śpiewał Chór Czejanda. Lorcia lekko się uśmiechnęła. – Gdyby było inaczej, przyszłabym w większym towarzystwie – powiedziała. – A ta książka i list stałyby się dowodami. – Czy ty… Czy to ty ją przesłuchiwałaś? – Nie zajmuję się takimi rzeczami. – Jak ona się czuje? – Robię wszystko, żeby czuła się dobrze i żeby ją zwolniono. – Dziękuję! Bardzo ci dziękuję! Mogę jej jakoś pomoc? – Właśnie dlatego przyszłam. Pani Olga zeznała, że pani Klementyna napisała do niej zaraz po wojnie i że ten list został spalony razem z innymi jej osobistymi papierami. Nie wierzę w to. Myślę, że napisała do pani, nie do niej, i to niedawno. List przyszedł pocztą? – Tak, ale nie z Anglii. Ktoś go wysłał z Warszawy. – Dlatego doszedł. Ma go pani jeszcze? – Tak. Nie. Podarłam go i wyrzuciłam do śmieci. – Proszę mi go dać – łagodnie powiedziała Lorcia. – Ja… Dobrze go schowałam… – Tam, prawda? – przerwała jej Lorcia, wskazując na szafę z książkami. – Skąd wiesz? – Tam pani spojrzała, gdy o niego zapytałam. – To były dwa listy. Ten do mnie podarłam. Drugi jest do Teofila. – Proszę się nie bać, nie będę go czytała. Nie interesują mnie miłosne wyznania. – Skąd wiesz… – Bisia urwała. Spuściła głowę, by ukryć rumieniec. Podeszła do szafy i z drugiego rzędu wyciągnęła grubą książkę w twardej oprawie, a z niej złożony na pół list napisany na cienkim lotniczym papierze. Lorcia wyjęła z torebki zapałki, przysunęła sobie kryształową popielniczkę. – Ten francuski też. – Wskazała list na stole. Gdy oba listy zamieniły się w szary popiół, Lorcia roztarła go palcem, a później wychyliła się przez okno i opróżniła popielniczkę. – Tych listów nigdy nie było. Jeśli ma pani w domu coś jeszcze, proszę to usunąć. Nie przypuszczam, żeby groziła pani rewizja, ale lepiej dmuchać na zimne. Pójdę już. Dziękuję za książkę. Dopiero gdy Bisia zamknęła drzwi za Lorcią, uświadomiła sobie, że o nic jej nie zapytała, choć przecież nie widziały się od sierpnia trzydziestego dziewiątego roku. Spojrzała na swoją spraną spódnicę. Lorcia była taka elegancka! Czy sama sobie uszyła tę sukienkę, tak jak kiedyś kostium na bal maskowy? Czemu Pan Bóg nierówno obdarza ludzi talentami! Ona tak się starała, spędzała długie godziny w kuchni, w pokoju do szycia, przy fortepianie, Lorcia tymczasem czego się tknęła, zaraz nabierała w tym biegłości. „Wytrwałością i pracą osiągniesz cel”, powtarzała Bisi przybrana mama. Gdybyż to była prawda! * Letni bal maskowy w Juracie był towarzyskim wydarzeniem sezonu. Bisia co roku odbywała naradę z krawcową, potem serię przymiarek, a jeszcze później bezskutecznie starała się przekonać Teofila, żeby sprawił sobie przebranie pasujące do jej kostiumu. – Ojej! – zawołała na jej widok Lorcia. – Królewna Jurata! Jaka ładna sukienka! Zostanie pani królową balu! Bisia obróciła się na palcach. Lazurowa gaza miękko zafalowała. – Zazdroszczę ci, że tak dobrze umiesz szyć, Lorciu – powiedziała, patrząc na szmaragdowy kaftan z kołnierzem powycinanym w zęby i długim spiczastym kapturem. – Świetny kostium. Doskonale pasuje do twojej cery i włosów. – Jesteście gotowe? – Do salonu wszedł Teofil w nieśmiertelnym stroju torreadora. – Pięknie wyglądasz, kochanie. – Pocałował Bisię w policzek. – Lady Marion. – Nisko skłonił się przed Lorcią. – Czy uczyni mi pani ten zaszczyt i pozwoli sobie towarzyszyć na bal w zamku w Nottingham? To Teofil wymyślił, że najlepszym sposobem uczczenia matury Lorci będzie zaproszenie jej do Juraty. Bisia go poparła i wspólnymi siłami przekonali Olgę. „Lorcia zna swoje miejsce i na pewno nie przewróci jej się w głowie. Poza tym zaraz po wakacjach jedzie do Lwowa i nie wiadomo, kiedy znów ją zobaczymy”, zbijał argumenty matki. „Ale spać będzie z kucharką i Maszką. Co za dużo, to niezdrowo”. „Nie, mamo. Damy jej pokój gościnny. I proszę, nie przydzielaj jej żadnych obowiązków. Niech na te dwa miesiące stanie się letniczką, jak my”. W Lido już tańczono. Dźwięki fokstrota było słychać aż na ulicy. Przed hotelem zatrzymywały się samochody, z których wysiadały wróżki, czarownice, królewny, syreny, damy dworu w towarzystwie korsarzy, rycerzy, Indian, paziów, marynarzy. Roześmiani ludzie w maskaradowych strojach nadchodzili grupkami ulicą Piłsudskiego od strony molo i od Café Casino. Lorcia przystanęła przed wejściem do hotelu, odwrócona twarzą w kierunku niedalekiego morza. Ogarnęła wzrokiem sosny i niebo, pobliskie domy, pensjonat Juratka, sklepy, kiosk z gazetami, pocztę. Bisia porozumiewawczo spojrzała na Teofila. – Fotografuje – szepnęła do męża. Bisia miała jedenaście lat, gdy zobaczyła w kuchni nieporadne stworzenie, rude i piegowate, o jasnoniebieskich, niemal przezroczystych oczach. Był chłodny październikowy dzień, a łapczywie pijący mleko mały rozczochraniec miał na sobie tylko podarty lejbik sięgający kolan i chustkę na ramionach. Niewiele myśląc, Bisia pobiegła do swego pokoju i wyjęła z szafy futerko, z którego już wyrosła. „Masz, dziewczynko. Nie będzie ci zimno”. Gdy wiele lat później Lorcia przypomniała jej tę scenę, opisała ze szczegółami buciki Bisi, sukienkę, nawet wstążki we włosach. Zatrzymywała się na chwilę, patrzyła na drzewo, kwiat, dom, człowieka i zapamiętywała, jakby zrobiła zdjęcie. W hotelowym foyer natknęli się na wysokiego, chudego Napoleona prowadzącego pod rękę pulchną Józefinę z wysoko upiętymi czarnymi włosami. – Dobry wieczór! – zawołała pani Zabierzeska. – Jak miło państwa widzieć! Klementyna jest jeszcze na górze, zaraz zejdzie. – Piękna tiara – powiedziała Bisia. – Imitacja! – machnęła ręką pani Debora. – Wspaniałe szafiry. – Teofil spojrzał na naszyjnik. – Nawet Józefina de Beauharnais takich nie miała. – Prawda? – ucieszyła się pani Zabierzeska. – Moja rodzina ma jedną z najpiękniejszych kolekcji szafirów na świecie. Teofil znieruchomiał, zapatrzony w coś za jej plecami. Bisia spojrzała w tamtą stronę. Po schodach schodziła Klementyna w czerwonej falbaniastej sukni, z pąsową różą wpiętą w czarne loki. Rozmowy w foyer ucichły, wszystkie spojrzenia skupiły się na niej. Bisia zobaczyła czarne lakierowane buciki, szeroką spódnicę, hiszpańską chustkę z długimi frędzlami, haftowaną w czerwone róże, obcisły stanik, smagłą twarz, czerwone usta i smoliste oczy. Wpatrzone w Teofila. Gdyby to były czasy karnecików, karnet Klementyny zapełniłby się w ciągu pierwszych minut balu. Ledwie jakiś mężczyzna odprowadził ją do stolika, następny już się kłaniał, prosząc ją do tańca. Bisia zatańczyła z mężem walca, polkę i fokstrota, a potem, wirując w powolnym bostonie, sponad ramienia swego partnera w kowbojskim kapeluszu i kraciastej koszuli ukradkiem śledziła Teofila tańczącego z Klementyną. On coś do niej szepnął, ona odpowiedziała i oboje się roześmiali. – Napijmy się czegoś – zaproponowała Bisia, gdy wszyscy znów usiedli. Chciała jak najdłużej zatrzymać przy sobie Teofila. – Tak, należy nam się szampan i chwila odpoczynku – powiedział pan Zabierzeski. – Najważniejsze na balu to dobrze rozłożyć siły. Do stolika podszedł młody mężczyzna w zielonej myśliwskiej kurtce, z kołczanem na plecach. Zdjął kapelusz z piórkiem, kłaniając się przed Lorcią. – Och, Lorciu! – zawołała Klementyna. – Toż to Robin Hood! Saksofonista wysunął się przed orkiestrę i wdał się w synkopowy dialog z perkusistą. Lorcia stanęła na parkiecie, Robin Hood ją objął, ona położyła mu lewą rękę na ramieniu. Gdy ugiął nogi, natychmiast zrobiła to samo. Wiernie powtarzała ruchy partnera, podążała za nim, jakby jego ciało przekazywało jej wiadomość, jaki będzie następny krok. Tańczyli to objęci, to w rozdzieleniu, płynnie przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. – Co to za taniec? – spytała pani Debora. – Kroki są proste, a przecież jest taki widowiskowy. Patrzyli, jak inne pary się zatrzymują, otaczają kręgiem Lorcię i Robin Hooda, zaczynają ich dopingować, rytmicznie klaszcząc. – Proszę państwa! – zawołał wodzirej, gdy taniec się skończył. – Mamy króla i królową lindy hop! Brawo! – Lorciu, skąd znasz ten taniec? – spytała Bisia, gdy Robin Hood odprowadził swą partnerkę do stolika. – Nie znam. Kilka dni temu widziałam, jak go tańczono w Café Casino, ale sama tańczyłam go pierwszy raz. – Niemożliwe – zdumiał się pan Zabierzeski. – Myślę, że wiem, na czym polega twój sekret, dziecko. – Pani Debora uśmiechnęła się do Lorci. – W przeciwieństwie do niektórych kobiet masz odwagę poddać się mężczyźnie i podążać za nim. – Mama pije do mnie – teatralnym szeptem powiedziała Klementyna. – Nie przeczę. Uważam, że dzisiejsze kobiety robią wielki błąd, gdy im się wydaje, że same sobie ze wszystkim poradzą. Otóż nie poradzą sobie, tylko skażą się na bytowanie na obrzeżach świata. – Na obrzeżach lekko się oddycha, mamo. Dobrze mi tam. – Odwieczny spór – westchnął pan Zabierzeski. – Niech państwo nie zwracają na to uwagi. Pamiętasz, moja droga, że i ty kiedyś byłaś sufrażystką? – Ujął dłoń żony i pocałował. – Ale zmądrzałam. – … znalazłam sobie męża i wzięłam go pod pantofel – weszła jej w słowo Klementyna. – Dobrze mi pod tym pantoflem – zaśmiał się pan Zabierzeski. Klementyna nachyliła się i pocałowała go w policzek. – Przepraszam, tatku. Jak widzicie – zwróciła się do Bisi, Lorci i Teofila – moi rodzice są idealnym małżeństwem. Gdybym miała tyle szczęścia co mama i spotkała takiego mężczyznę, poszłabym za nim na koniec świata. Bisi ścisnęło się serce. Pomyślała, że te słowa są skierowane do Teofila. – Tatuś skończył Ecole polytechnique, ale zamiast pojechać do Wiednia i zostać jakimś ważnym inżynierem w Ministerstwie Wojny, jak planowali moi dziadkowie, wrócił z Paryża do Krakowa, w dodatku z amerykańską żoną, i zajął się budowaniem i sprzedawaniem domów. – Pewnie bym poszedł utartą ścieżką, został generałem i się roztył, gdyby nie twoja mama, która odkryła moje prawdziwe powołanie. – Tata sprzeda każdy dom. Gdyby macica była nieruchomością, też by ją umiał sprzedać. – Klementyna mrugnęła do Teofila. Lorcia i Teofil się roześmiali. – Najważniejsze przy sprzedaży jest położenie domu – powiedziała Klementyna do Bisi. – A macica ma położenie najgorsze z możliwych: z przodu wór z moczem, z tyłu skład ekskrementów. – Szkoda, że to takie szokujące – westchnął pan Zabierzeski. – Byłby z tego świetny slogan reklamowy dla naszego biura handlowego: „Sprzedamy każdy dom, nawet umiejscowiony tak niefortunnie jak macica”. – Byłam zawiedziona, że pani hrabina nie przyszła na bal, teraz się cieszę – powiedziała pani Debora. – Co by sobie o tobie pomyślała? Skarcona Klementyna stała się od tej chwili wzorem powściągliwości. Tańczyła, uprzejmie konwersując z partnerami i nie patrząc na Teofila, a podczas bufetowej kolacji ani razu go nie zagadnęła. Bisia bawiła się coraz lepiej. Po którymś fokstrocie wróciła z Teofilem do stolika i zamiast Zabierzeskich zobaczyła swoją teściową rozmawiającą z Lorcią. Teofil zamówił szampana. – Tak się cieszę, maman, że przyszłaś. A jeśli jeszcze zatańczysz ze mną, będę szczęśliwy. Ledwie wstali, Lorcię znów poprosił do tańca Robin Hood. „Ona jest naprawdę ładna – pomyślała Bisia. – Stale słyszałam o jej rudych włosach i nawet nie zauważyłam, jaką ma nieskazitelną cerę, wyjątkowe oczy, doskonałą figurę. Może we Lwowie, gdzie nikt jej nie zna, faktycznie znajdzie wielbiciela, zakocha się z wzajemnością i będzie taka szczęśliwa w małżeństwie jak ja”. W samotnym smutnym dzieciństwie marzyła o starszym bracie albo choćby młodszej siostrze. Kiedy Olga przywiozła ją do Olszynki i przedstawiła jej Teofila, pięcioletnia Bisia w jednej chwili pokochała starszego o dwa lata dalekiego kuzyna. Chodziła za nim jak piesek, dla niego nauczyła się wdrapywać na wysokie drzewa, strzelać z łuku, pływać w głębokim, przerażająco ciemnym stawie. Cierpiała w milczeniu, gdy potem wyjeżdżał do szkoły, a jeszcze bardziej, kiedy sobie uświadomiła, że Teofil kiedyś się ożeni i straci go na zawsze. Gdy w pewien sierpniowy wieczór pocałował ją na ich ulubionej ławce, zakręciło jej się w głowie i po raz pierwszy w życiu zemdlała. – Czy zrobi mi pani ten zaszczyt i zatańczy ze mną? – Starszy pan w szerokich białych spodniach, koszulce w paski i marynarskiej czapeczce skłonił się Bisi. Bisia zdjęła przybraną bursztynami koronę i położyła ją na stoliku. – Zsuwa mi się z głowy podczas tańca – wyjaśniła i uśmiechnęła się do siwego marynarza. Tańcząc, szukała wzrokiem Teofila. Był na parkiecie, tańczył z mamą. Klementyna i jej rodzice gdzieś znikli. Marynarz odprowadził ją do stolika i od razu poprosił do tańca Olgę. Bisia słuchała dźwięków bostona, piła szampana z Teofilem i była szczęśliwa. Po bostonie orkiestra znów zagrała fokstrota i do Olgi podszedł mężczyzna we fraku i w ceratowej kapuzie. – Dziękuję panu, ale cztery tańce z rzędu to dla mnie za dużo – powiedziała. – Świetne przebranie. – Mrugnęła do Teofila, gdy rybak się oddalił. – Powinieneś pomyśleć o czymś takim. Można je zmieścić w kieszeni. Światła na chwilę przygasły. Reflektor skierował się na stojącego na podium wodzireja. – A teraz, proszę państwa, niespodzianka! Wystąpi przed państwem panna Klementyna Zabierzeska! Brawo! Rozbłysły światła. Na parkiecie stała Klementyna w czerwonej sukni, z różą we włosach i koronkowym wachlarzem w wyciągniętej do góry ręce. Uniosła falbaniastą spódnicę, tupnęła nogą obutą w czarny trzewik. Rozległ się metaliczny dźwięk. Musiała zmienić buty, bo wcześniej nie miała blaszek do stepowania. Rozległa się pieśń torreadora z Carmen. Z początku Bisia nie mogła oderwać oczu od Klementyny, potem skierowała wzrok na Teofila. Lekko pochylony do przodu, z uśmiechem błądzącym po twarzy, zapatrzony w tańczącą Carmen, wyglądał, jakby zapomniał o całym świecie. Bisi brakowało tchu, czuła się tak, jakby miała na sobie za mocno zasznurowany gorset. Gdy Klementyna skończyła tańczyć, a cała sala biła brawo jak szalona, poszła do damskiej garderoby i poprosiła jedną z dyżurujących tam pokojówek, by poluźniła jej pasek u sukienki, potem zaś wyszła na hotelowy taras zaczerpnąć powietrza. Wróciła do sali dancingowej i stanęła blisko wejścia. Ponad ramieniem kobiety w zielonej powłóczystej szacie spojrzała na parkiet i zobaczyła uniesioną twarz Carmen oraz jej oczy wpatrzone w oczy torreadora. Tańczyli blisko, zatopieni w sobie. Bisi ścisnęło się serce. Czy ten przeklęty walc nigdy się nie skończy? Zamknęła oczy i w tej samej chwili melodia umilkła. – Twoja na zawsze – usłyszała Bisia za plecami. – Wieki nie słyszałam tego walca. Wrócili do domu szarym świtem, zanim obudziły się ptaki. Lorcia, nucąc jakąś melodię, znikła w gościnnej sypialni. Bisia zdjęła gazową sukienkę i otulona w lekki szlafroczek stała w salonie przy drzwiach wychodzących na taras. – Przeziębisz się, malutka. Zmykaj do łóżka – powiedział Teofil, zaglądając do pokoju. – Teo… Widziałam, jak z sobą tańczyliście, jak ona na ciebie patrzyła i jak ty… patrzyłeś na nią. – O czym ty mówisz, kaczuszko? – O Klementynie. – Bisiu, kochanie, wypiłaś za dużo szampana i coś ci się roi w tej ślicznej główce. Chciał ją przytulić, lecz się odsunęła. Spojrzała mu w oczy i nagle ją olśniło. – Ona cię kocha, a ty o tym wiesz, prawda? – Zaraz kocha… Pracujemy razem, może z nudów odrobinę flirtuje… – Teo! Nie wolno ci przestać mnie kochać! – Wiesz, że jesteś tylko ty, od zawsze i na zawsze – szepnął. – Przecież tak się umówiliśmy – dodał żartobliwym tonem. Objął ją ramieniem i wskazał na niebo. – Popatrz, zapowiada się piękny dzień. Stali przytuleni, słuchając dalekiego szumu morza i bliskiego szumu sosen. – Przyjdź teraz do mnie – poprosiła. – Jesteś zmęczona… – Nie, Teo, jestem nieszczęśliwa! Czuję, że ona leży w swoim łóżku, ale nie śpi, tylko myśli o tobie. Pragnie cię! – Nie mów głupstw, kaczuszko. Wspięła się na palce i przycisnęła wargi do jego warg. – Kochaj mnie! Kochaj tylko mnie! Kiedy się obudziła, nie było go przy niej. Stał na tarasie z papierosem w ręku i patrzył na wschodzące słońce, błyszczące na rudych pniach sosen. Ukryta za firanką widziała, jak odwrócił głowę, objął wzrokiem biały dom, trzcinowe fotele, stół z bukietem gladioli w szarym dzbanie. Wszystko takie proste i znajome. – Tamto jest tylko szaleństwem – powiedział do siebie półgłosem. Przycisnęła dłonie do serca, które przyspieszyło ze szczęścia. Nagle jej się wydało, że coś czerwonego mignęło wśród drzew. Teofil odłożył papierosa i boso zszedł do ogrodu. Sosnowe igły, których ogrodnik nie zgrabił z trawnika, miękko uginały się pod jego stopami. Ktoś stał tuż za płotem. Jeszcze przez chwilę miała nadzieję, że furtka będzie zamknięta na klucz. Teofil nacisnął klamkę i furtka się otworzyła. *** KLEMENTYNA Klementyna wrzuciła list do ognia i sięgnęła po następny. 14 lutego 1943, niedziela Najdroższa moja Klementynko! Bardzo Ci dziękuję za piękny, długi list. Cieszę się, że spędziłaś święta z rodziną, choćby daleką. Uśmiałem się, gdy czytałem charakterystykę Twego szwagra i jego drugiej żony. Pisz jak najczęściej, bardzo czekam na Twoje listy. Czy udało Ci się dowiedzieć czegoś o Rodzicach? Rozumiem Twój niepokój, bo sam często myślę o Olszynce, o tym, co się dzieje z Mamą i Bisią. Wieści z Polski nie mamy prawie wcale. Dostałem wczoraj list i paczkę z whisky i blaszankami piwa z Australii, od Iana McTawisha, mojego towarzysza broni z Libii. Pisałem Ci o nim kiedyś, pamiętasz? To ten, który cierpiał na zapalenie kości stopy i mimo kilku operacji rana nie chciała się wygoić. Ponieważ wykluczono kiłę, gruźlicę i promienicę, pomyślałem o malarii, bo już wtedy wiedziałem, jaka to nieszablonowa choroba (w swoich propagandowych audycjach Niemcy nie bez powodu nazywają nas „dywizją widliszka”). Ian twierdził, że nigdy na malarię nie chorował, okazało się jednak, że ma we krwi zarodźca pasmowego. Wyobraź sobie, po leczeniu przeciwmalarycznym rana zagoiła się w ciągu kilku dni. Ian w każdym liście zaprasza nas do siebie po wojnie i jak zwykle grozi, że jeśli nie przyjedziemy, najlepiej na stałe, to wybierze się do Europy i zabierze nas, choćby siłą. A my tu wojujemy z szakalami. Do ich wycia już dawno przywykliśmy, ale ostatnio tak się rozzuchwaliły, że wchodzą do namiotów i kradną jedzenie, nawet chleb. Idzie hamsin, nie ma czym oddychać i ludzie zrobili się kłótliwi. „Buzułuki” od Andersa kłócą się z „Lordami” (tymi, którzy tu przyjechali z Anglii), a jedni i drudzy z nami, „Ramzesami”… Ktoś zapukał do drzwi. Klementyna przez chwilę walczyła z sobą. Miała ochotę cicho wstać i zamknąć zasuwkę. – Proszę! – zawołała, nie podnosząc się z podłogi. Drzwi się otworzyły i stanęła w nich Wanda. – Co robisz? Skończył ci się węgiel? – spytała, patrząc na szary popiół ze spalonego papieru. – Pożyczę ci. – Jutro wyjeżdżam, zapomniałaś? Nie mogłabym ci oddać. – No to ci dam… – Urwała. – Palisz listy? – Nie. Chowam je do kominka. – Ale przecież… przecież w nim się pali. – Zauważyłam. Wanda milczała chwilę. Patrzyła na siedzącą na podłodze Klementynę, na rozsypane wokół niej listy, potem przeniosła wzrok na leżącą na łóżku walizkę. – Spakowałaś się już? Klementyna kiwnęła głową. – To może zejdziesz na dół? Adam przyjechał i pyta o ciebie. – Jaki Adam? Przed kwadransem słyszała dzwonek i zamieszanie na dole, ale ku jej radości wszystko szybko ucichło. – MacKay. – Aidan? – Te szkockie imiona zawsze wylatują mi z głowy. Nie mogliby się nazywać Arthur, Alex albo Mary? – Wolą Artaira, Alasdaira i Marion. – Boże! – Wanda wzniosła oczy do nieba. – Aleś zagrzechotała! Jak stara skrzynia biegów albo rodowita Szkotka. To co, zejdziesz? – Za chwilę. Kiedy drzwi się zamknęły, Klementyna spojrzała na listy. Zgarnęła je na kupkę, podniosła z podłogi, przycisnęła do ust, zamknęła oczy, a potem wyciągnęła ręce i upuściła listy na rozżarzone węgle. Założyła ręce na piersi i dopiero wtedy otworzyła oczy. Ogień w kominku na chwilę przygasł. Białe, szare i niebieskie koperty otoczył wianuszek siwego popiołu. Gdyby je teraz chwyciła szczypcami, mogłaby je jeszcze uratować. Siedziała nieruchomo i patrzyła, jak spod papieru wypełzają czerwone ogniki, przebiegają po brzegach kopert, znikają, znów się pojawiają, większe i śmielsze. Gdy listy zapłonęły jasnym ogniem, wstała z podłogi. Otwarła schowek w ścianie. Na krótkim drążku wisiało kilka sukienek, dwie bluzki, płaszcz z wielbłądziej wełny, który kupiła na pchlim targu za pierwszą angielską pensję. Zdjęła szlafrok i włożyła swoją ulubioną sukienkę z lazurowego jedwabiu drukowanego w zielone listki. Była za lekka na jesień, zarzuciła więc na ramiona szal z kaszmiru. Przez chwilę patrzyła na krzyżujące się na nim granatowe, zielone i żółte pasy. Kolory kiltu Aidana. Pomyślała, żeby zdjąć szal, choć przyjemnie grzał jej plecy, potem wzruszyła ramionami i ciaśniej się nim otuliła. Nawet jeśli Aidan go pamięta, jakie to teraz ma znaczenie? Choć po schodach schodziła powoli, brakowało jej tchu i na korytarzu musiała przystanąć. Z kuchni dobiegały podniesione głosy. – … pospolity dezerter, w dodatku z pola walki! – Chciał wrócić do Lwowa, lecz Mościcki mu to odradził. Zresztą nawet gdyby wrócił, to na pewną śmierć. – Gdyby był we Francji, mógłby walczyć dalej. – Przecież nie był wróżką, nie mógł przewidzieć, że Rumuni zdradzą i go internują. – Tak, siedział sobie w Rumunii, pisał wiersze i malował. Świetne zajęcia dla marszałka. – Złożył funkcję zaraz na początku, w październiku. Poza tym go pilnowali. Ale i tak przy pierwszej okazji prysnął na Węgry i chociaż był po pięćdziesiątce, przeszedł przez Tatry i dostał się do Warszawy. – Dużo się tam nawojował. Mógł wojować we wrześniu. Czemu przy takiej słabej łączności nie pomyślał o podziale na fronty? Albo o obronie na linii Wisły, Bugu i Sanu zamiast od samych granic? Co to za wódz naczelny, który nie widzi choćby tego, że plany mobilizacyjne są oparte na fikcji? – Przecież wiesz, Władku, że wszystko rozbijało się o pieniądze. Nie można go obciążać za sytuację gospodarczą, za przewagę Niemców, za cios w plecy, który nam zadali Sowieci, za zdradę Rumunów, Francuzów i tych pieprzonych dżemojadów. – Ale za zakaz walki z Sowietami można. Klementyna odetchnęła głęboko, nacisnęła klamkę i weszła do salonu. Jak zawsze poraziła ją brzydota tego pokoju: musztardowe zasłony w jaskrawe czerwone romby, tabaczkowe tapety z brązowymi i czarnymi maźgami, bohomaz wiszący nad kominkiem i siedzące po obu jego stronach dwa gipsowe lwy, pomalowane na rudo i udające miedziane. Jednemu farba zeszła z oczu i wydawało się, że są zasnute bielmem. – Clementine, how nice to see you! Aidan zerwał się z narożnej kanapy, na której siedział między panią Hughes, ich landlady, a Wandą. Wyglądał jak wtedy, gdy przyjechał na rekonwalescencję z północnej Afryki, z wypłowiałymi od słońca rudymi włosami i pokrytą piegami twarzą. Uścisnął ją i pocałował w policzek. – Aidan! Skąd się tu wziąłeś? Nie pisałeś, że przyjeżdżasz do Londynu. – Napije się pani herbaty, pani Klementyno? Klementyna odwróciła się do pani Hughes. – Tak, poproszę. Usiadła na pluszowej ławce, po drugiej stronie niskiego stolika, a Aidan zajął miejsce obok niej. – A więc jutro nas pani opuszcza. – Gospodyni podała jej filiżankę. – Wyjeżdżasz? Dokąd? – spytał Aidan. – Do Cromarty Park. – Do Szkocji na zimę? To szaleństwo! – zaśmiał się Aidan. Klementyna przypomniała sobie pełen przeciągów kamienny dom, nieopalane sypialnie, w których pokojówki ogrzewały lodowatą pościel staroświeckimi szkandelami, gdzie w długie zimowe noce jedynym źródłem ciepła był termofor. Czasem, dzwoniąc zębami, schodziła nad ranem do kuchni, grzała wodę w elektrycznym czajniku, jedynym w tym domu sprzęcie przypominającym, że to dwudziesty wiek, i nalewała wrzątek do termofora. – Sir Crispin, mój wuj, i lady Isobelle zaprosili mnie do siebie – powiedziała Klementyna. Sir Crispin nie był jej krewnym, tylko mężem jej dawno zmarłej ciotki. Wiedziała jednak, że pani Hughes jest czuła na punkcie arystokratycznych koneksji. – To miłe z ich strony! – zagruchała gospodyni. – Sir Crispin? Dziwne imię jak na… starozakonnego. Bo skoro to pani wuj… – rzucił siedzący obok Wandy sierżant Barankiewicz. Tak właśnie kazał się nazywać: sierżant Barankiewicz, jakby nie miał imienia i choć nikt nigdy nie widział go w mundurze. Wprowadził się przed rokiem i już pierwszego dnia ogłosił świętą wojnę przeciwko Klementynie, jako renegatce kalającej własne gniazdo. – Żyd to nie jest brzydkie słowo – zauważyła cierpko. – Nie, sir Crispin nie ma żydowskiego pochodzenia jak moja matka. Jest Szkotem z dziada pradziada. Małżeństwo z moją ciotką pan pewnie by zaliczył do błędów młodości. – To taka romantyczna historia! – zawołała Wanda. – Amerykanka przyjeżdża do Londynu, poznaje szkockiego lorda, zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia i mimo sprzeciwów jego rodziny biorą ślub. – Pani mama jest Amerykanką? – spytała gospodyni. – Nigdy pani o tym nie wspomniała, ale ja od razu wyczułam ten akcent. Aidan nachylił się do Klementyny i szepnął: – Jakby sama używała Queen’s English, a nie cockneya. Klementyna spojrzała na Wandę. – Wandziu – powiedziała po polsku – przecież ci mówiłam, że ożenił się z nią dla pieniędzy. Był lordem, to prawda, ale biednym jak mysz kościelna. Gdyby nie jej żydowskie dolary – spojrzała na sierżanta Barankiewicza – nie miałby za co załatać dziur w dachu swego zamku i do dziś woda by mu kapała na głowę. Wanda poczerwieniała jak piwonia. – Moja ciotka była miłą, zgodną kobietą – dorzuciła Klementyna łagodniejszym tonem. – Może z czasem by się w niej zakochał. I jakby nigdy nic zwróciła się do pani Hughes. – Tak, mama była Amerykanką. Ściśle mówiąc, amerykańską Żydówką, choć protestantką. Zginęła w krakowskim getcie. – Kto ją zabił? – spytała pani Hughes. „Cyjanek potasu”. – Niemcy. – Może jeszcze herbaty, panie MacKay? – Gospodyni uśmiechnęła się do Aidana. – Bardzo dziękuję, ale muszę się już pożegnać. – Aidan odstawił filiżankę i wstał. – Do widzenia pani. Do widzenia państwu. Klementyna także się podniosła. – Do widzenia, pani Hughes. Dziękuję za gościnę w pani domu. – Ach, gdyby pani wróciła kiedyś do Londynu, zawsze będzie tu pani mile widziana. – Dziękuję. Wandziu – dodała Klementyna po polsku – mogę zajrzeć do ciebie wieczorem? Chciałabym się pożegnać. – Będę czekała. Za drzwiami Klementyna głęboko odetchnęła. – Co się stało? – spytał Aidan. – Czemu tu jest tak… tak… nieprzyjaźnie? – Słyszałeś takie wyrażenie „polskie piekiełko”? Aidan przecząco pokręcił głową. – To jest właśnie to, co widziałeś. Siedzimy w kotle z gorącą smołą i pilnujemy, żeby wszyscy byli równo zanurzeni, aż po szyję. – Nie rozumiem. – Bo tego nie da się zrozumieć. – Czy ten pan… Baranek? – Baranek to on na pewno nie jest. Barankiewicz. – Czy ten Barankiewicz jest antysemitą? – Nie wiem. Ale nienawidzi mnie, to pewne. Gdybym była Marsjanką, mówiłby źle o Marsjanach. – Dlaczego? – Bo wiem coś, co on chciałby ukryć. – Teraz rozumiem. – Prawdę mówiąc, wątpię. Uśmiechnął się. – Pamiętasz, jak się poznaliśmy na tej drodze we Francji? Płakałaś, a ja jak kretyn spytałem, jak się czujesz. Spodziewałem się usłyszeć: „Dziękuję, świetnie!”, tymczasem ty powiedziałaś: „Nie widzisz, głupku, że jestem nieszczęśliwa?”. Naprawdę jutro wyjeżdżasz? – Tak. Z samego rana. – Czy mogę cię zaprosić na kolację? „Dobre jedzenie, szampan. Byłoby miło”, pomyślała. – Obiecałam Wandzie, że spędzę z nią wieczór. – Ją też zaproszę, choć wolałbym być tylko z tobą. Nagle poczuła, że nie chce siedzieć sama w brzydkim pokoju, patrząc na spakowaną walizkę i spopielone listy. – Może chodźmy na spacer i na herbatę do Kew Gardens. – Świetny pomysł! – Poczekaj, wezmę płaszcz. Patrzył za nią, gdy wchodziła na schody. – Ślicznie wyglądasz – powiedział. – Pamiętam ten szal z Francji. * Wiosna czterdziestego roku była we Francji gorąca. (…) W hali dworca morskiego kłębił się tłum. Klementyna potykała się o walizki, pudła, nogi jakichś siedzących na podłodze ludzi. Nie doszła nawet do połowy hali, gdy zaczęła się bać, że tłum ją udusi. Torując sobie drogę łokciami, przedarła się z powrotem. Stanęła przed budynkiem i głęboko oddychała. – To nie Gdynia, tu nie ma jodu – usłyszała nagle. Mężczyzna mniej więcej w jej wieku, w eleganckim letnim garniturze, patrzył na nią, mrużąc oczy. – Jak pan zgadł, że jestem Polką? – Ma pani przypiętą na plecaku odznakę Sekcji Turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego, choć nie wygląda pani na taterniczkę. – To plecak mojego ojca. – Czeka pani na niego? Klementyna pomyślała o rodzicach i serce jej się ścisnęło. Spojrzała na natręta. Nawet się nie przywitał ani nie przedstawił. Wyglądał jednak na osobę obrotną. – Czekam na jakiś statek, który mnie stąd zabierze. – Dokąd chciałaby pani popłynąć? Do Ameryki? – Na razie do Anglii. – Widzi go pani? – spytał, wskazując ręką. Klementyna spojrzała na morze. Statek pasażerski z widocznym z daleka grubym kominem płynął na zachód. – Tak. Ale chyba tutaj nie zawinie. – To Lancastria. Wpłynie do estuarium Loary i zacumuje jakieś dziesięć mil stąd. Jutro po południu odpłynie do Liverpoolu. – Skąd pan to wie? Nie odpowiedział. – Myśli pan, że weźmie także cywilów? – spytała po chwili. – Przede wszystkich weźmie lotników z RAF-u, potem Brytyjczyków, Belgów, którzy czekają już od kilku dni, Holendrów, ale Polaków też. Mnie na przykład. Tylko psy są wykluczone. Klementyna przypomniała sobie niemiecką tabliczkę na jednym z krakowskich sklepów: „Psom i żydom wstęp wzbroniony”. – Nie pyta pani, dlaczego akurat psy? – Boją się zawleczenia na Wyspy wścieklizny. – Ach! Mam do czynienia z osobą zorientowaną. Jest pani weterynarzem? – Nie. Chirurgiem. – Wspaniale! Zapraszam panią do moich amerykańskich przyjaciół. – Dziękuję, ale nie mam czasu. Do widzenia! – Nie przyjmuje pani zaproszeń od nieznajomych. Rozumiem. Jestem Witek. A jak pani ma na imię? – Wie pan wszystko, więc pewnie i to. – Oczywiście, Rozamundo. Mimo woli się roześmiała. – Tak lepiej. Rozamundo, zjemy kolację u amerykańskich przyjaciół, a rano pojedziemy ich sanitarką tam, gdzie zacumuje Lancastria. – Sanitarką? Co to za Amerykanie? – Młodzi, wysportowani, uwielbiający futbol ochotnicy, których wysłał amerykański Czerwony Krzyż, żeby pomagali w ewakuacji rannych. Ponieważ jednak rannych tu nie ma, zajmują się myciem i polerowaniem swoich sanitarek, grają w piłkę albo boksują. Dwóch wysokich jasnowłosych młodych ludzi w mundurach koloru khaki, z czerwonym krzyżem na rękawach i naramiennikach, stało przy pomalowanej na biało przyczepce samochodowej. – Hello, Witek! – zawołali na ich widok. Klementyna miała słabość do amerykańskiego akcentu. – Jesteś Amerykanką? – spytali, gdy się przywitała. – W połowie. Moja mama urodziła się w Bostonie. Phil i Jack stacjonowali trzydzieści kilometrów od Saint-Nazaire, a do portu przyjechali po francuski autoklaw polowy. Pokazali Klementynie, jak działa i jak można sterylizować narzędzia podczas jazdy. Potem obejrzała wyposażenie sanitarki. Wszystko lśniło jak nowe. – Używaliście jej kiedyś do przewozu rannych? – spytała. – Jeszcze nie. – Na razie przewiozą nas i skrzynkę szampana – powiedział Witek. Gdy sanitarka ruszyła, spytał: – A ty, Rozamundo, miałaś do czynienia z rannymi? – Tak. – We Francji? – Nie. W Warszawie. – Jesteś warszawianką? – Nie. Wracałam z wakacji i wojna zaskoczyła mnie w Warszawie. – Jak tam było? – Jak było? – Zamyśliła się. – Dużo przypadków inop. – Co to znaczy? – Inoperabilis. Beznadziejnych. Pierwszy ranny, przy którego operacji asystowała, miał trzewia pocięte odłamkami na drobne kawałki. „Tu nic nie da się zrobić. Zaszyj go, ja biorę następnego”, powiedział operator. Potem nie było czasu nawet na gotowanie narzędzi. Całymi dniami opatrywała rannych, grzebiąc rękami we krwi i w ropie. Gdy zabrakło katgutu, jedwabiu i lnu, zszywała rany przędzą do cerowania albo zwykłymi nićmi. – A postrzał? Jakie się wtedy ma szanse? – Zależy gdzie. Jeśli dostaniesz w kończynę, możesz się wykrwawić w ciągu dwudziestu minut. Strzał w środek tułowia łamie kości i rozrywa tętnice. A po trafieniu w głowę człowiek pada jak szmaciana lalka i umiera, zanim zdąży pomyśleć, co się stało. – Nie jesteś optymistką, Rozamundo. W książkach inaczej piszą o wojnie. – Szczególnie ci, którzy prochu nie wąchali. Teoria ma skrzydła, praktyka i chirurg jedynie ręce. Prócz karetek z załogą Amerykanie przysłali wyposażenie szpitala polowego. Z zazdrością oglądała sprzęt i narzędzia. Gdyby choć dziesiątą ich część miała w Warszawie! Było tu wszystko – nie tylko do ratujących życie zabiegów w warunkach polowych, ale także do operacji ocznych, laryngologicznych, urologicznych. Wzięła do ręki łyżkę Breisky’ego. – Przewidujecie również operacje ginekologiczne? Phil stanął w pąsach. – Ja jestem tylko sanitariuszem po trzymiesięcznym kursie. – Widzę, Rozamundo, że jesteś pod wrażeniem – powiedział Witek po polsku. – Nie okazuj tego tak wyraźnie, bo jeszcze bardziej wbiją się w dumę i uwierzą, że mają wszystko. – Nie pomyśleli o jednej rzeczy. – O czym? – O trumnach. Phil i Jack zajmowali piętro w starym kamiennym domu. Wprost ze schodów wchodziło się do wielkiej kuchni z kominkiem, dalej były małe sypialnie w amfiladzie. Po pierwszej butelce szampana Amerykanie powiedzieli „dobranoc” i znikli w swoich pokojach. – Za drugą przegraną! – Witek uniosł kieliszek. – Żabojady dostały baty i wcale mi ich nie żal. Z taką pogardą mówili, że Niemcy nas pokonali w pięć tygodni. Oni wytrzymali niewiele dłużej, choć mają Linię Maginota i nie musieli jak my walczyć na dwa fronty. – Jeszcze się nie poddali – zauważyła Klementyna. – Niedługo to zrobią. Wolą żyć na kolanach, niż zginąć na stojąco. – Tak dobrze ich znasz? – Mieszkam tu od dziesięciu lat. – Czym się zajmujesz? – Zarabianiem pieniędzy. – Uśmiechnął się. – A ty dobrze znasz Amerykanów? Klementyna się zamyśliła. – Nie – powiedziała w końcu. – Skromna kobieta! Wybryk natury! Otworzył kolejną butelkę. – Za Amerykę! Oby jak najszybciej przyłączyła się do tej wojny. – Myślisz, że to będzie wojna światowa? Tak jak Wielka Wojna? – Jestem tego pewien, Rozamundo. Roosevelt najpierw zwietrzy w wojnie interes, tak jak go wyczuł w sowieckiej Rosji, a potem, gdy wojna się rozkręci, gdy na Amerykanów posypią się bomby, nie będzie miał innego wyjścia, jak się do niej przyłączyć. – Interes w wojnie? – Pomyśl, Rozamundo, ile stali będą mogły sprzedać amerykańskie huty, ile Roosevelt wyeksportuje węgla, ropy, broni, żywności. Wojna to złoty interes. – Nie dla wszystkich. – Masz rację, tylko dla niektórych. Takich jak ja. A czym się trudni twoja amerykańska rodzina? Boston nie kojarzy mi się z niczym konkretnym. – Handluje diamentami. – Świetny fach! – zawołał z przesadnym żydowskim akcentem. – Wiesz, jak diamenty pójdą w górę? Jeśli musisz szybko sprzedać wszystko, co masz, i uciekać, to przecież nie będziesz brać walizki pieniędzy. Ale woreczek diamentów już tak. – Jak się dostaniesz jutro na statek? – spytała, by zmienić temat. – Wejdę po trapie. – Mrugnął do niej. – Napijmy się jeszcze. I daj mi rękę. – Prosisz mnie o rękę? – Zobaczymy. Lewą poproszę. Rozprostował jej dłoń, pogładził ją, potem długo na nią patrzył. – Dwóch mężczyzn. Pierwszego opuściłaś, ale będzie cię kochał aż do śmierci. Chciała wyszarpnąć rękę, lecz chwycił ją mocniej. – Jeśli popłyniesz do Anglii, będziesz musiała zrezygnować z chirurgii. – Dlaczego? – spytała odruchowo, choć nie wierzyła w chiromancję. – Nie wiem. Może nie dostaniesz pozwolenia na pracę, może nikt cię nie zatrudni, może wyjdziesz za mąż i on zabroni ci pracować. Lepiej zostań we Francji, ukryj się gdzieś na południu, ale nie nad morzem, bo morze ci nie sprzyja. – Dlaczego miałabym się ukrywać? Spojrzał na nią. – To wiesz lepiej niż ja. Wyrwała mu dłoń. – A co powiesz o swojej przyszłości, jasnowidzu? – Nie jestem jasnowidzem. Nawet gdybym był i ją znał, to i tak nie mógłbym przed nią uciec. – Sięgnął po butelkę. – Napijmy się. – Nie wierzę w chiromancję. – Ja też nie. – To po co ci była moja ręka? – Może gdy chce się zajrzeć w przyszłość, łatwiej patrzeć na rękę albo w karty zamiast w oczy? Obudziła się z wrażeniem, że zaspała. Podniosła leżący na szafce nocnej zegarek – dochodziło południe. Szampan, wygodne łóżko i poprzednia noc spędzona w ciężarówce zrobiły swoje. Szybko się ubrała i poszła do kuchni. Na stole leżała kartka. Droga Rozamundo, Francuzi się poddali. Na wieść o tym nasi amerykańscy przyjaciele dali dyla. Dziękuję za cudowny wieczór! Witek PS Chiromancja, wirujące stoliki i Marsjanie to bzdury. Ale zostań we Francji. Zmięła kartkę i rzuciła ją na podłogę. Phil i Jack znikli, tak jak Witek. Klementyna założyła plecak i ruszyła drogą w kierunku Saint-Nazaire. Miała przed sobą jakieś trzydzieści kilometrów i wiedziała, że Lancastria odpłynie bez niej. „Anglicy przyślą inne statki. Teraz, kiedy mają nóż na gardle, gdy cały niemiecki impet skieruje się na nich, będą potrzebowali każdej pary rąk”, pocieszała się w myślach. Dzień był upalny i po dwóch godzinach marszu pustą drogą usiadła na chwilę w cieniu, żeby odpocząć. Ledwie weszła między drzewa, na drodze pojawił się samochód. Minął ją, zanim zdążyła z powrotem wybiec na drogę. Była u kresu sił, gdy znowu usłyszała motor. Stanęła na środku drogi. „Niech mnie przejedzie, nie ruszę się stąd”, myślała. Kierowca zahamował, otworzył drzwi i wychylił się z auta. – Czy pani zwariowała?! – krzyknął. – Mogłem panią zabić! – Muszę się dostać do Saint-Nazaire. Podwiezie mnie pan? Zapłacę. – Nie musi mi pani płacić. Akurat tam jadę. Otworzył tylne drzwiczki. Usiadła koło starszej pani w niemodnym kapeluszu i chustce na ramionach. Kobieta kołysała się do przodu i do tyłu, mamrocząc w kółko pod nosem: „Zwyciężyli, bo są silniejsi od nas”. Gdy wysiadła koło portu, z głodu i pragnienia zakręciło jej się w głowie. Prócz filiżanki kawy od rana nic nie miała w ustach. Pod platanem stało kilka stolików przykrytych obrusami w kratkę. Usiadła przy jednym z nich. Po chwili podeszła do niej kelnerka. – Poproszę szklankę wody. Co mogę dostać do jedzenia? – Mamy zupę jarzynową, wołowe ragout, zieloną sałatę, brokuły i naleśniki. – Poproszę wszystko. Kelnerka odeszła, lecz za chwilę wróciła. – Wszystko – powtórzyła z naciskiem Klementyna. – Tak, wiem. Przyszłam zapytać, czy chce pani posłuchać przemówienia marszałka Petaina. Będzie mówił przez radio. W restauracyjce wszystkie miejsca były zajęte. Kelnerka przyniosła Klementynie krzesło z zewnątrz, postawiła na stole dzbanek wody, potem talerz z zupą. Inni goście siedzieli nad szklaneczkami wina albo cydru, rozmawiając leniwie. Gdy spiker zapowiedział orędzie marszałka Petaina, wszyscy umilkli. – Francuzi! Po rozmowie z prezydentem Republiki przyjmuję urząd premiera. Wyrażam podziw dla naszej armii walczącej z przeważającymi siłami wroga. W tych tragicznych chwilach myślę o nieszczęsnych uchodźcach zapełniających nasze drogi. Ze ściśniętym sercem oświadczam wam, że należy podjąć próbę przerwania walki. Zwróciłem się tej nocy do przeciwnika z prośbą, aby jeśli jest na to przygotowany, podjął razem ze mną, jak żołnierz z żołnierzem po honorowej walce, próbę znalezienia sposobu na położenie kresu działaniom wojennym. Przemówienie trwało nie dłużej niż dwie minuty. Gdy się skończyło, Klementyna podeszła do kontuaru i zapłaciła za obiad, którego nie skończyła jeść. Stojąc już w drzwiach, odwróciła się twarzą do gości i powiedziała głośno: – Teraz niemieccy oficerowie przybywający do Paryża mają przed sobą tylko jedną walkę: o lepszy stolik w kawiarni.
Np. moją babcię podłączono do sondy, bo nie chciała jeść (była bardzo wierząca, ale już chciała po prostu umrzeć), a dzisiaj się zastanawiam, czy to było konieczne, bo i tak nie dawano jej żadnych szans, a cierpiała jeszcze dłużej.
Tekst piosenki: Zaproście mnie do stołu Zróbcie mi miejsce Między wami Wspominajcie sobie Trudne lata Powiedzcie otwarcie Co serdecznie boli Może znajdzie się między wami wojażer znajdzie się między wami wojażer znajdzie się między wami wojażer Opowie o barwnych krajach Egzotycznych krajach Ileż to razy Będziemy wstawać Wznosząc uroczyste toasty Po ilekroć zadrży stół Od śmiesznych powiedzonek Zaśpiewamy wspólnie Stare bliskie pieśni A potem usadowieni wygodnie w fotelach usadowieni wygodnie w fotelach zasłuchamy się w fortepianowe pasaże Zaproście mnie do stołu Tu za drzwiami Podle i samotnie Zaproście mnie do stołu Powiedzcie otwarcie Co serdecznie boli Może znajdzie się między nami wojażer znajdzie się między nami wojażer znajdzie się między nami wojażer Do stołu Zróbcie mi miejsce Między wami Wspominajcie sobie Trudne lata Powiedzcie otwarcie Co serdecznie boli Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu
Kochani Rodzice! Dzisiaj przepraszamy! Za nasze kaprysy, że wam dokuczamy. I nie zawsze grzecznie się zachowujemy, Przeszkadzamy w pracy, torcik palcem jemy. Kochani Rodzice! Wszyscy przyrzekamy! Że już będziemy grzeczni, bo bardzo Was kochamy. Więc dzisiaj od nas przyjmijcie życzenia, sto lat w dobrym zdrowiu i marzeń spełnienia.
Grzeczne dziecko, gdy wstanie, nie woła o śniadanie, tylko rączki umyje, buzię, uszy i szyję i uczesze się pięknie, do modlitwy uklęknie, trzyma rączki złożone i na żadną się stronę nie ogląda, nie kręci, bo ma zawsze w pamięci, że Pan Jezus jest wszędzie, z dzieci cieszyć się będzie. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen. Modlitwa Pańska Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen. Do Anioła Stróża Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy bądź mi zawsze ku pomocy. Broń mnie od wszystkiego złego i zaprowadź mnie do żywota wiecznego. Amen. Akt wiary Wierzę w Ciebie, Boże żywy, w Trójcy jedyny, prawdziwy. Wierzę, coś objawił, Boże, Twe słowo mylić nie może. Akt nadziei Ufam Tobie, boś Ty wierny, wszechmocny i miłosierny. Dasz mi grzechów odpuszczenie, łaskę i wieczne zbawienie. Akt miłości Boże, choć Cię nie pojmuję, jednak nad wszystko miłuję. Nad wszystko, co jest stworzone, boś Ty dobro nieskończone. Akt żalu Ach, żałuję za me złości jedynie dla Twej miłości. Bądź miłościw mnie, grzesznemu, do poprawy dążącemu. Po przebudzeniu Za noc, co minęła, za dary z Twej ręki chcę Ci już od rana złożyć, Boże, dzięki. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, chcę dziś dobrze czynić i unikać złego. Amen. Przed snem Dzień się już skończył i noc się przybliża, klękam przed Tobą i robię znak krzyża. Przepraszam za to, co zrobiłem złego; z radością oddaję, co było dobrego. O noc spokojną, Jezu, bardzo Ciebie proszę i szczerą modlitwę do nieba zanoszę: za mamę, tatę, babcię, dziadka, brata, za kolegów, sąsiadów, wszystkich ludzi świata. Amen. Za rodziców Dziękuję Ci, Boże, za mamę i tatę, za to, że uczą mnie cieszyć się światem. Za ich dobre rady, dużo cierpliwości. Nie chcę im nigdy sprawiać przykrości. Niech mój Anioł Stróż uczy mnie tego, jak postępować dobrze i stronić od złego. Amen. Dzięki Ci, Boże, że mnie ukochałeś, dzięki, że dobrych rodziców mi dałeś. Proszę Cię, dobry Ojcze z nieba, daj im wszystkiego, czego im potrzeba. Do Ciebie, Boże, rączki podnoszę, o zdrowie mamy i taty proszę i proszę także, niech mnie od złego na każdym kroku aniołki strzegą. Za rodzinę Dziękuję Ci, Boże, za miłość Twoją, za mamę, tatę, rodzinę moją. Za dom nasz ciepły, za chwile radości. Niech w nim na zawsze pokój Twój zagości. Amen. ZA BABCIĘ I DZIADKA Błogosław, Boże, babci i dziadkowi. Spraw, aby byli weseli i zdrowi. Pragnę ich zawsze kochać i szanować, i wszystkim, co robię, ich serca radować. Amen. Modlitwy przy jedzeniu Przed posiłkiem Drogi Panie Jezu, siądź przy stole z nami, jak kiedyś siadałeś ze swymi uczniami. Pobłogosław nas i te wszystkie dary, za które dzięki składamy bez miary. Niechaj wszyscy głodni znajdą pożywienie, a ci, co odeszli, osiągną zbawienie. Amen. Pobłogosław, Panie Boże, nas. Pobłogosław ten posiłek, tych, którzy go przygotowali. I naucz nas dzielić się chlebem i radością ze wszystkimi. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen. (w czasie świąt) Panie Jezu Chryste, zasiądź między nami, udziel nam radości Twego Zmartwychwstania (albo: Narodzenia), niech się okażemy Twoimi uczniami, a stół nasz niech będzie znakiem pojednania. Amen. Panie Jezu, nasze Słonko, pobłogosław to jedzonko. Po posiłku Za ten posiłek i wszystkie dary Twej dobroci chwalimy Ciebie, Boże. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen. Panie Jezu, przyjmij dzięki za te dary z Twojej ręki, za wspólnotę stołu, chleba. Zaprowadź nas wszystkich do nieba. Amen. Byłem niegrzeczny Bardzo nabroiłem — to się dzieciom zdarza. Nigdzie jednak nie ma od tego lekarza. No bo przecież brojenie to nie jest choroba, choć się ono dorosłym wcale nie podoba. Przebacz mi, Jezu, wszystkie moje złości. Że Cię bardzo kocham — nie miej wątpliwości. Kocham też całą moją rodzinę. Przeproszę wszystkich i wyznam swą winę. Amen. Jest mi smutno Jest mi dzisiaj smutno. Rozumiesz mnie, Panie? Nie smakowało mi nawet śniadanie. Nie ucieszyła bajeczka dla dzieci. Czy dzisiaj na pewno słonko dla mnie świeci? Zanim wyznam te smutki mojej drogiej mamie, chciałbym trochę posiedzieć na Twoim kolanie. Widziałem na obrazku — tak dzieci siadają i od razu łezki z ich buzi znikają. Gdy tak sobie z Tobą rozmawiam, mój Panie, nachodzi mnie chętka na drugie śniadanie. Już mi jest weselej — jak Ty to zrobiłeś? Jak mnie na kolanach swoich posadziłeś? Dziękuję! Zbił mnie kolega Tak mi serduszko cierpi i oczy się pocą, jakby ktoś trafił mnie prawdziwą procą. Widziałeś to na pewno z nieba, Jezu drogi, jak kolega mnie bił i podstawiał nogi. Jestem pewien, że się Tobie to nie spodobało i tak samo jak mnie bardzo to bolało. Przytul mnie i pociesz, u mamy już byłem i przed nią się także szczerze wyżaliłem. Na krzyżu Twoim kładę te moje cierpienia, aby mniej Cię bolały Twoje zranienia. Amen. Zgubiłem zabawkę Drogi Panie Jezu, już wszędzie szukałem i tyle łez gorzkich przy tym wylałem. Moja mądra babcia z różańcem w dłoni mówiła, że od tych rzeczy jest święty Antoni. Antoni kochany, pomóż mi w potrzebie, a uściskam Cię mocno, gdy Cię spotkam w niebie. Amen. Na wycieczce Czy to Ty, Panie Boże, wymyśliłeś wycieczki? Wspinanie się na góry, przeprawy przez rzeczki? Przecież dobre pomysły tylko w niebie się rodzą i wszystkie radości od Ciebie pochodzą. A ja tak cieszę się z każdej podróży — bo czas wycieczkowy nigdy się nie dłuży. Taki piękny i ciekawy jest ten świat przyrody! Dziękuję Ci, że kozom przykleiłeś brody; że ptakom dałeś skrzydła, a świerszczykom skrzypce, biedroneczce kropki, płetwy złotej rybce; że góry są garbate, a morze szumiące; że pachnące są kwiatki na zielonej łące; że żabim językiem jest głośne kumkanie, a ptasim, słowiczym — wesołe gwizdanie. Z kościelnej wieży słychać dzwony, na wielką ucztę jestem zaproszony. Pan Jezus stoi w progu kościoła i wszystkie dzieci po imieniu woła. Podoba mi się bardzo ten pomysł z dzwonieniem, bo brzmi jak niebiańskie ekstrazaproszenie. Ludzie telefonują, ślą do siebie listy, a Pan Jezus — jak zwykle — ma pomysł swoisty. Nikt nas nie kocha tak bardzo jak On — o tym przypomina nam kościelny dzwon. Obrzędy wstępne Zaczyna się Msza święta. Ksiądz ołtarz całuje. W ten sposób Panu Bogu cześć swą okazuje. Przy takim stole, przed wielu wiekami, zasiadł Pan Jezus ze swymi uczniami. Razem spożyli Ostatnią Wieczerzę. Teraz do ich grona ja również należę. Fragmenty „Modlitewnika dla dzieci” pod redakcją. Gabrieli Pindur opr. MK/PO
Maksymalna waga dziecka. 18 kg. Waga krzesełka. 8.1 kg. 399, 00 zł. zapłać później z. sprawdź. 412,99 zł z dostawą. Produkt: Krzesełko do karmienia Eurobaby 101 x 59 x 67 cm.
Tańczący jastrząb (1977 r.) w reżyserii Grzegorza Królikiewicza jest kinową wersją, powstałego trzy lata wcześniej spektaklu telewizyjnego Toporny. Pierwowzór obydwu adaptacji stanowiła powieść autorstwa Juliana Kawalca Tańczący jastrząb. Jasno wyznaczony czas, w którym żył Michał Toporny, stanowi wymowny symbol. Półwiecze między 1914 a 1964 rokiem[1], upłynęło pod znakiem wojen, powstań, rewolucji – także tych społecznych, obyczajowych i kulturowych. Ten burzliwy czas przełożył się doskonale na konwulsyjną narrację zarówno w powieści, jak i w filmie. Tańczący jastrząb opowiada historię życia Michała Topornego (w tej roli doskonały Franciszek Trzeciak) niezwykle ambitnego, zdolnego chłopskiego syna, który dzięki uporowi oraz niesłychanej sile woli, osiągnął zawodowy sukces. Michał, urodzony i wychowany w biedzie, zmuszony był przerwać naukę z powodu braku pieniędzy. Po śmierci matki, ojca i babki sam zajmował się gospodarstwem. Pomocą służyła mu jego wiejska żona Maria (Beata Tumkiewicz): Michał musiał się ożenić, bo świnie nie mogą być głodne, i w te dnie, gdy on jedzie w pole albo do lasu na cały dzień, musi im ktoś dać jeść, a kury też nie mogą sobie tak chodzić, gdzie chcą spacerować i wskakiwać na strzechę, i krowy muszą być wydojone na czas, i serwatka musi być na czas odlana z kwaśnego mleka, i wreszcie te kurze i gęsie odchody muszą być odmiecione od drzwi domu ostrą, pręcianą miotłą[2]. Dzięki zaangażowaniu miejscowego nauczyciela, Michałowi udało się w wieku trzydziestu lat zdać maturę i dostać się na jeden z trudniejszych kierunków studiów na politechnice. „Odtąd z zawziętością, jak nie człowiek, ale jak uparte zwierzę (…)”[3] wzorowo zaliczał wszystkie egzaminy, nadganiał braki, piął się po szczeblach kariery, bezwzględnie maszerował „po linii prowadzącej wzwyż”[4]. Powieść Kawalca już samą swoją budową zachęca do interpretacyjnej gry pomiędzy odbiorcą a twórcą. Autor-narrator, nie tylko zna losy bohatera, ale zdradza nam je na samym początku, burząc w ten sposób napięcie dramaturgiczne. Kawalec tragizm postaci buduje za pomocą zdań pytających, skierowanych bezpośrednio do bohatera. W ten sposób opisuje uczucia, przemyślenia, relacjonuje zdarzenia z życia postaci. Również Królikiewicz, umyślnie wprowadzając chaos do narracji, staje w opozycji wobec tradycyjnego języka filmowego, tak jak jego bohaterowie stają wobec świata. Narratorem w kinowej wersji Tańczącego jastrzębia jest dusza tragicznie zmarłego Michała Topornego. Jego wspomnienia niosą ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny. Film jest zatem spóźnioną, bo dokonaną już po śmierci, spowiedzią duszy, jej krytycznym spojrzeniem na swoje życie. Sam Michał Toporny także był spóźniony: (…) co było gdy jeden twój kolega, dużo młodszy od ciebie, taki wesoły różowy chłopak, żartowniś powiedział ci, że późno zaczynasz tę naukę i że on nie wie, jak ci ta nauka pójdzie, i że wątpi, czy dobrze ci pójdzie… przedtem wielu innych powiedziało ci, że rozpoczął się czas spóźnionych, epoka spóźnionych, epoka przybłędów, a tyś sobie najlepiej zapamiętał słowa tego różowego, uśmiechniętego chłopaczka, tego nie spóźnionego i nie przybłędy, który nie miał ani pola, ani żony, ani syna, tylko książki i zeszyty (…)[5]. Bohater pragnął nie tylko dogonić, ale nawet przegonić „synów umierającego miasta mieszczan”[6]. Działał w oszołomieniu, w sposób niezwykle zawzięty, zachłanny, nie licząc się z innymi ludźmi. By osiągnąć sukces, poświęcił dom i rodzinę. Porzucił swoją wiejską żonę Marię, dla nowej, miejskiej, ładniejszej Wiesławy (w tej roli Beata Tyszkiewicz). Michał nieustannie starał się udowodnić, że zasługuje na to by tam być, że nie jest ani spóźniony, ani przybłędą, a przynajmniej, że tacy jak on nie zabierają miasta mieszczanom, a nawet jeśli, to zbyt wiele go w życiu ominęło i chociażby dlatego wiele rzeczy wolno mu wziąć, by mógł nadrobić swe spóźnienie. Wiejskie / miejskie Film otwiera czarno-białe ujęcie przedstawiające wzniesioną na skale, posągową rzeźbę jastrzębia z rozpostartymi skrzydłami. Filmowanie obiektu z żabiej perspektywy ma na celu wyrazić egzaltację i triumf bądź autorytet i władzę. Taki punkt kamery podnosi, wyolbrzymia[7]. Wyczuwalny nastrój grozy potęgują towarzyszące rzeźbie błyski, grzmoty i pędzące czarne chmury. Kolejne sceny portretują wiejską część życia bohatera. Poprzez techniczne zagranie czerwonym filtrem nałożonym na obiektyw kamery odbieramy przedstawione obrazy jako zły sen. Czerwień wzmaga w nas uczucie strachu, niepokoju, zbliżającego się dramatu. Z drugiej strony daje ekspresjonistyczne poczucie odrealnienia, bajkowości. Królikiewicz narzuca widzowi pewne elementy akcji w sposób znaczący i nieprzypadkowy. Te z pozoru puste znaki czekają na dopełnienie, wypełnienie ich przez widza. Przykładem niech będą narodziny bohatera – wyrażone poprzez zbliżenie kamery na matczyną pierś tryskającą mlekiem i niemowlęce przyrodzenie – czy chociażby śmierć ojca poprzedzona symbolicznym ujęciem gaszenia przez niego świecy. Śmierć matki zwiastuje latająca mucha, powszechnie kojarzona z rozkładem, gniciem, chorobą i brudem. Także wojna wkracza w życie bohatera w sposób symboliczny, równie gwałtowny, jak wichura. Kataklizm uprzedza ujęcie robaka wpełzającego do jabłka. Niesamowicie istotną sceną jest ta przedstawiająca ograbianie dworskiego majątku, podział gruntów. Zdjęcia są zdeformowane, niedoświetlone, ożywiona, rozdygotana kamera pokazuje gigantyczne zbliżenia. Przyśpieszenie scen, ich zagęszczenie, podkreślenie dramatu powtarzalnością symbolizuje i doskonale obrazuje nadejście nowej epoki, nowego ładu. Sceny z miejskiej części życia Michała Topornego uwydatniają poczucie inności bohatera, „będziesz w porównaniu z nimi jakby trochę za ciężki, jakby trochę za wolny, jakby mimo swojej całej gwałtowności noszący na swojej twarzy piętno zamyślenia, odziedziczone po chłopskich przodkach”[8]. Nierealistyczne ujęcia doskonale składają się na jak najbardziej realne życie zagubionego mężczyzny. Michał w skupieniu obserwuje wszystkich ludzi, zapatruje się w najprostsze czynności, przygląda się np. mężczyźnie, który je spaghetti. Puszczenie tej sceny od tyłu (inwersja ruchu), tym samym jej powtarzalność, mechaniczność doskonale wzmaga dramaturgię ujęcia. Ma charakter groteskowy, z tendencją do czystego nonsensu. Toporny nie radzi sobie ze swoją odmiennością, „spóźnieniem”. Swoje pochodzenie rozpatruje w kategorii winy, wstydzi się go przed nowo poznaną przyszłą miejską żoną Wiesławą. W czytelni, gdzie ma miejsce ich pierwsze spotkanie, Michała prześladują odgłosy kur, „w wyobraźni, która ci płata figle i która cię nęka, i która chce cię poniżyć, przedstawiasz tej dziewczynie to swoje chłopstwo i oskarżasz się swoim chłopstwem, a potem pokornie wpatrujesz się w twarz tej kobiety i oczekujesz pokornie wyroku”[9]. Rzeczywiste / wyobrażone Film Grzegorza Królikiewicza zmusza nas do dostosowania naszej wrażliwości filmowej do wyobraźni reżysera. W filmie nakładają się dwa wymiary, w których żyjemy: rzeczywisty i wyobrażony. Królikiewicz pisał: (…) pokój ani nie jest banałem architektury wnętrza, ani fantomem z marzenia. Geometria tej bryły zostaje nasycona psychologią mojego w niej pobytu. Używając przenośni: mój dzień nasycony zostaje moją nocą. Mój racjonalizm – moją wyobraźnią. Szczególnie w Tańczącym jastrzębiu reżyser nie daje nam pewności, czy w danym momencie filmu mamy do czynienia z przestrzenią rzeczywistą, czy też z inscenizacją wyobraźni bohatera snującego fantazje na temat danej sytuacji. Poczucie to pogłębia brak chronologii wydarzeń. Wspomnienia mieszkają się, poszczególne ujęcia są wielokrotnie powtarzane, jakby dusza zmarłego z perspektywy śmierci chciała naprawić to zło, które wyrządziła w życiu. Na to jest jednak za późno i za każdym razem powtarzana scena kończy się tak samo. Dotyczy to przede wszystkim sekwencji z delegacją chłopską. Podkreślenie sprzeciwu Michała, co do zmiany decyzji w sprawie wycinki lasu, poprzez jego bezradność, afektywność, (przy całym dynamizmie i inicjatywie bohatera) wzmaga tragiczny wydźwięk sceny. Podobnie rozegrana została historia z delegacją zagraniczną. Braki naszego bohatera, wynikające z nieznajomości języka, paraliżują go. Jego strach wyraża rozedrgana, pijana kamera. Co najgorsze nasz bohater został zmuszony poprosić o pomoc kochanka żony, którego dzień wcześniej w trakcie kolacji spoliczkował. Wydarzenie to wzmogło taniec szalonego, któremu poddany był Toporny. Do wielkiego przeistoczenia doszło w hallu nocnego lokalu, gdzie Michał dokonał „(…) nieco błazeńskiego aktu oględzin samego siebie. I po tych oględzinach zmienił skórę, i już w tej innej skórze poszedł w dalsze życie”[10]. Prostym zabiegiem symbolizującym tzw. taniec przywdziewanej skóry jest zmiana garnituru przez bohatera. Toporny wie, że ten w lustrze a on to dwie zupełnie inne osoby, mimo to poddaje się we władanie tego wyimaginowanego, powstałego na nowo, miastowego. Nowa skóra sprawiła, że Michał zaczął pogardzać swoją wiejską żoną. Kawalec bardzo emocjonalnie rozpisuje się na temat porzucenia wiejskiej żony Marii przez Michała. Mówi o jej poniżeniu, bólu, przekroczeniu granic wstydu, błaganiu o miłość. Pokazuje, że nie ma większej nienawiści niż ta zrodzona z bliskości. W filmowej scenie kobieta staje nago, całkowicie bezbronna naprzeciw Michała, domagając się miłości. Zamiast niej doświadcza wzgardy, odrzucenia i odrazy. Proces zmiany skóry pogłębia się w momencie, gdy rodzice nowej miejskiej żony proszą Michała o kłamstwo w sprawie pochodzenia: Nie chodzi nam o nich ale i ciebie musimy cie chronić przed nimi.” W scenie tej jest taki moment gdy gaśnie światło, stół pustoszeje a Michał zaczyna opowiadać jedną z anegdot, że swojego wiejskiego życia. Nowa sceneria ciemność, samotność odzwierciedla faktyczny stan ducha bohatera, jego wewnętrzny krzyk: „byłem zwyczajnym chłopem i młodość nie upływała mi na jeździe konnej. Gdy trzeba było, zakopywałem zdechłe świnie, dobijałem zdychającą kobyłę, byłem chłopem siejącym z płachty i koszącym kosą, obcinałem gałęzie z wierzb, byłem świńskim i krowim weterynarzem, mordercą niepotrzebnych piesków, gapą opartym o płot i patrzącym na pola[11]. Kłamstwa zmobilizowały Topornego do coraz to intensywniejszego pięcia się po szczeblach kariery. I choć z czasem Michał będzie rozpaczliwie bronił tej skóry, będzie rozpaczliwie ją na sobie przytrzymywał, ona zacznie się strzępić, szarzeć i blednąć. Gdy to nastąpi, zacznie szukać akceptacji wśród synów miasta jak i przebaczenia ze strony współmieszkańców z rodzinnej wsi. Doskonale ilustruje to wykorzystana w filmie piosenka Zaproście mnie do stołu w wykonaniu Elżbiety Wojnowskiej: Zaproście mnie do stołu, zróbcie mi miejsce między wami. Wspominajcie sobie trudne lata, powiedzcie otwarcie, co serdecznie boli. Może znajdzie się między wami wojażer znajdzie się między wami wojażer, znajdzie się między wami wojażer. Opowie o pięknych krajach, egzotycznych krajach. Ileż to razy będziemy wstawać, wznosząc uroczyste toasty. Po ilekroć zadrży stół od śmiesznych powiedzonek. Zaśpiewamy wspólnie stare, bliskie pieśni. A potem usadowieni wygodnie w fotelach, usadowieni wygodnie w fotelach, usadowieni wygodnie zasłuchamy się w fortepianowe pasaże. Zaproście mnie do stołu, tu za drzewami chmurno i samotnie. Zaproście mnie do stołu, powiedzcie otwarcie co serdecznie boli. Królikiewicz / Kawalec Królikiewicz zupełnie inaczej odczytuje bohatera Kawalca. Wykreowany w prozie Michał Toporny jest pracowity, zagubiony, ale w gruncie rzeczy pozytywny, żałuje swoich decyzji. Nie znaczy to, jak słusznie zauważa Maria Malatyńska, że Kawalec traktuje swojego bohatera w sposób całkowicie bezkrytyczny. Dostrzega zło i tragedię do jakich doprowadził, „[a]le afekt łagodzi każdy wyrok”[12]. Toporny Królikiewicza jest brzydki, bezwzględny, prymitywny, pazerny, sprytny, nieinteligentny. Staje się agresywny, coraz bardziej wściekły. Reżyser poprzez wypowiedziane przez nauczyciela w filmie zdanie „ty głupi ciołku, idioto” ujawnia pogardę – której nie doświadczymy w książce – wyrażoną wobec postaci. Centralny, kluczowy w powieści, motyw biednego chłopa, który oszalał po tym, jak przy podziale gruntów dworskich dostał trochę ziemi i w tym obłąkaniu umarł, został przez reżysera zubożony i potraktowany dość powierzchownie. W książce taniec starca powraca nieustannie, niejako prześladuje Topornego, chcąc go ostrzec przed nieuniknionym: Na niewielkim kole ziemi byłych dworskich gruntów odbył się obłędny taniec starca z domu ubogich, który w swoim wielkim spóźnieniu tak gwałtownie i tak drapieżnie brał ziemię, te darowiznę czasu, i tak się w nią wgrzebywał twarzą, rękami i myślą, że aż nie mógł jej wziąć; bo między ogromnym pragnieniem brania ziemi a ziemią stanęło jego szaleństwo jak mur nie do przebicia; i dlatego on nie był w stanie wziąć ziemi, bo był z nią nieoswojony, bo nigdy nie miał ziemi, a bardzo chciał ją mieć; a gdy ją nagle dostał, tak go przeraziła ziemia, że oszalał i nie mógł już się z ziemią obejść po ludzku, i obszedł się z nią jak dzikie zwierzę ze swoją ofiarą, i udowodnił, że objął go i zagarnął całego ten dalekosiężny cień krzywdy rzuconej w przyszłość przez dawny czas[13]. Michał Toporny tak jak starzec stał się ofiarą ogromnej, socjalistycznej rewolucji społecznej. Ofiarą nowej epoki – z jednej strony budowanej na ludziach, z drugiej zaś zrównującej ich szanse. Został pozbawiony kontroli nad swoim życiem, zagubił się w możliwościach, które dał mu los, zaciemniając ogląd całości. Film jak i książka stanowią próbę syntezy rzeczywistości socjalistycznej opowiedzianej przede wszystkim w kategorii tragedii. Tragedii jednostki wyrwanej, odrzucającej własne korzenie, wypierającej się swojego pochodzenia, tym samym nigdzie nie czującej się u siebie; „Można próbować, można na rożne sposoby próbować, ale to się nie uda – zostawić ziemię i nie doznać bólu”[14]. Wioleta Osińska PRZYPISY: 1 W filmie czas ten został celowo wydłużony do 60 lat. 2 Julian Kawalec, Tańczący jastrząb, Warszawa 1976, s. 116. 3 Tamże, s. 275. 4 Tamże, s. 284. 5 Tamże, s. 164. 6 Tamże, s. 276. 7 J. Płażewski, Język filmu, Warszawa 1982, s. 67. 8 J Kawalec, dz. cyt., s. 276. 9 Tamże, s. 177. 10 Tamże, s. 188. 11 Tamże, s. 229. 12 M. Malatyńska, Bajka o dzikim wilku, „Kino” 1977, nr 144, s. 23. 13 J. Kawalec, dz. cyt., s. 278. 14 Tamże, s. 170.
R56C. bpaknb3rtz.pages.dev/79bpaknb3rtz.pages.dev/54bpaknb3rtz.pages.dev/78bpaknb3rtz.pages.dev/24bpaknb3rtz.pages.dev/27bpaknb3rtz.pages.dev/66bpaknb3rtz.pages.dev/21bpaknb3rtz.pages.dev/57
dzisiaj zaproszę mamę do stołu